• Kontakty
  • O Nas
  • Stopka redakcyjna / ochrona danych
  • Trasa
  • Wszystkie wpisy
Richtung Knorizont / Kierunek Knoryzont
  • Aktualności
  • Trasa
  • Blog z podróży
  • Blog Leo
  • O Nas
    • O Nas
    • Stopka redakcyjna / ochrona danych
  • Wszystkie wpisy
  • Polski
    • Deutsch
    • Polski
  • Kontakty
21. października 202121. października 2021

9. Z Kaukazu z powrotem do Turcji

  • Wczesniej
  • Następny

Nasza digi­tal­na mapa na stro­nie Kno­ry­zon­tu utknę­ła gdzieś w binar­nej prze­strze­ni mię­dzy Batu­mi a Erzu­rum i od tego cza­su straj­ku­je. Ale my w mię­dzy­cza­sie ruszy­li­śmy dalej, i to z naszy­mi dro­gi­mi przy­ja­ciół­mi Con­ny i Artu­rem z Nie­miec. Razem sie­dzi­my sobie teraz nad turec­kim Morzem Śród­ziem­nym, przy przy­jem­nych let­nich tem­pe­ra­tu­rach i cie­szy­my się łagod­nym, wil­got­nym powie­trzem po tygo­dniach zaku­rzo­ne­go, suche­go i gorą­ce­go powie­trza na pła­sko­wy­żu Ana­to­lii. Cof­nij­my się jed­nak myśla­mi do ostat­nie­go blo­ga. Dla nas minę­ło dużo cza­su, choć według kalen­da­rza tyl­ko 3 mie­sią­ce. W tym cza­sie wędro­wa­li­śmy, jeź­dzi­li­śmy, odkry­wa­li­śmy, doświad­cza­li­śmy nowych przy­gód i pozna­wa­li­śmy wspa­nia­łych nowych przy­ja­ciół, wystar­czy­ło­by tego na 2 lata!

Wróć­my jed­nak naj­pierw do kanio­nu Tsal­ka. Pozna­li­śmy tutaj Bel­lę, bar­dzo otwar­tą i cie­płą Ame­ry­kan­kę o gru­ziń­skich korze­niach. Dowia­du­je­my się, że obszar ten jest nie­mal tak wie­lo­kul­tu­ro­wy jak Ber­lin. Przez dłu­gi czas miesz­ka­li tu obok sie­bie Gre­cy, Ormia­nie, Azer­bej­dża­nie, Rosja­nie i Gru­zi­ni, a od 2 lat rów­nież żwa­wy Fran­cuz ze swo­ją rosyj­ską dziew­czy­ną i dziec­kiem. Po pro­stu zosta­li tutaj pod­czas swo­jej podró­ży dooko­ła świa­ta i zamiesz­ka­li w sta­rym wiej­skim domu, w któ­rym obec­nie pro­wa­dzą rusty­kal­ny hostel „coucou”. My też zatrzy­mu­je­my się tu na chwi­lę i zosta­je­my ugosz­cze­ni pysz­nym domo­wym winem i serem à la Fran­ce. Ich pro­duk­ty sprze­da­ją się na ryn­ku w Tbi­li­si jak cie­płe bułecz­ki i z tych docho­dów mogą cał­kem dobrze żyć. Kolej­ny cie­ka­wy model prze­rwy w zawo­do­wym życiorysie…

Podróż wie­dzie dalej przez głę­bo­ki wąwóz Chra­ni, obok sta­rej elek­trow­ni wod­nej, któ­rą nie­miec­cy jeń­cy wojen­ni zbu­do­wa­li po II woj­nie świa­to­wej, aż do sta­re­go mia­sta-for­te­cy Sam­schwil­de. Nie oda­ło nam się zna­leźć wie­le infor­ma­cji na jego temat, ale poło­że­nie na stro­mym pła­sko­wy­żu mię­dzy dwie­ma rze­ka­mi wyda­wa­ło się war­te objaz­du. Fred wspi­na się wąski­mi gór­ski­mi szla­ka­mi aż już dalej się nie da. Dotar­li­śmy do kamien­nych murów, sta­rych ście­żek i kana­łów wod­nych oraz nie­zli­czo­nej ilo­ści dzi­kich drzew i krze­wów. Dal­sze odkry­wa­nie zosta­wia­my na następ­ny dzień. Noc jest par­na, gorą­ca, burzo­wa na zewnątrz i peł­na gry­zą­cych much w samo­cho­dzie… Ale pora­nek pozwa­la zapo­mnieć o wszyst­kim. Natra­fia­my na sta­ry zespół zam­ko­wy, w któ­rym obec­nie pro­wa­dzo­ne są pra­ce wyko­pa­li­sko­we. Dymi­tri, kie­row­nik wyko­pa­lisk, zabie­ra nas w spon­ta­nicz­ną dwu­go­dzin­ną podróż w prze­szłość, przez wie­ki od ruin mega­li­tycz­ne­go zam­ku po śre­dnio­wiecz­ne for­my życia. Dowia­du­je­my się, że wędru­je­my wła­śnie po zaro­śnię­tym, zapo­mnia­nym mega­ci­ty sta­ro­żyt­no­ści na tra­sie Szla­ku Jedwab­ne­go. Zadzi­wie­ni i wdzięcz­ni, żegna­my się i rusza­my dalej na pół­noc. Zatrzy­mu­je­my się na dwa dni w nie­da­le­kim Par­ku Naro­do­wym Tria­le­ti i tak jak 5 lat temu wędru­je­my przez dzi­kie, zbó­jec­kie wąwo­zy, wspi­na­my się na ruiny zam­ków i kościo­łów, i odnaj­du­je­my śla­dy niedź­wie­dzi i wil­ków. To takie nasze Góry Połab­skie tyl­ko bez ście­żek i ludzi. W takiej atmos­fe­rze i przy peł­ni księ­ży­ca trze­ba jesz­cze wie­czo­rem obej­żeć film z duchami…

  • Tsal­ka
  • Sam­schwil­de i Tosia
  • Sam­schwil­de i osiołki
  • Wyko­pa­li­ska w Samschwilde
  • Szef-Arche­olog Dimitri
  • Ruiny zam­ku w PN Trialeti
  • Tria­tlon w Trialeti
  • Quo vadis?
  • I jesz­cze jeden zamek w Trialeti.

Z chłod­nych gór jedzie­my do burzo­we­go Rusta­vi, na połu­dnie od Tbi­li­si. Rusta­vi zosta­ło zbu­do­wa­ne jako mia­sto prze­my­sło­we na pyli­stej rów­ni­nie w latach 50. XX wie­ku. Wie­le przy­po­mi­na daw­ne socja­li­stycz­ne mia­sta takie jak Nowa Huta, obec­nie z uro­kli­wą sub­kul­tu­rą mło­dych ucie­ka­ją­cych z coraz bar­dziej gen­try­fi­ko­wa­ne­go Tbi­li­si. Monu­men­tal­ny budy­nek recep­cji i wej­ścia do huty (w czę­ści jesz­cze dzia­ła­ją­cej) jest znacz­nie więk­szy od głów­ne­go budyn­ku Uni­wer­sy­te­tu Hum­bold­ta w Ber­li­nie. Zosta­je­my w Rusta­vi na kil­ka dni, ponow­nie spo­ty­ka­my się z Anne i Chri­sto­phem z dzieć­mi, bez­sku­tecz­nie objeż­dża­my amba­sa­dy Ira­nu i Azer­bej­dża­nu w Tbi­li­si i odbie­ra­my nasze dłu­go ocze­ki­wa­ne prze­dłu­że­nie kar­ne­tu z DHL. Teraz jeste­śmy (znów) przy­go­to­wa­ni na wypa­dek ponow­ne­go otwar­cia gra­ni­cy z Ira­nem. Poza tym pie­rze­my góry pra­nia w sław­nej „Pral­ni Spe­ed ​​Queen” w Tbi­li­si – dzia­ła­ją­cej jak magnes tury­stycz­ny. Tu też spo­ty­ka­my sta­rych zna­jo­mych i nawią­zu­je­my nowe zna­jo­mo­ści w cza­sie 60 min pro­gra­mu pra­nia… Rusta­vi coraz bar­dziej nas zadzi­wia. Spa­ce­ru­je­my po daw­nej hucie, widzi­my gigan­tycz­ne prze­my­sło­we ruiny i jed­no wię­zie­nie za dru­gim. Kie­dyś pra­co­wa­ły tu tysią­ce ludzi, teraz tysią­ce są bez­ro­bot­ne. Tutej­sze muzeum pre­zen­tu­je doko­na­nia minio­nych cza­sów, ale reflek­sje są peł­ne melan­cho­lii. Leo i ja rado­śnie wita­my wie­czor­ną burzę i korzy­sta­my z tego dar­mo­we­go prysz­ni­ca, któ­ry zmy­wa jed­no­cze­śnie kurz, upał i nastrój zadumy.

  • Głów­ny budy­nek Uni­wer­sy­te­tu Hum­bold­ta czy huta?
  • Sztu­ka socjalistyczna
  • Sztu­ka posocjalistyczna…
  • Sra­te wiel­kie pie­ce hut­nicz­ne w Rustavi
  • Base-Camp z przyjaciółmi
  • Jazz is fre­edom — yes! (Mury sta­re­go domu kul­tu­ry w Rustavi)

Kolej­nym kamie­niem milo­wym na dale­kim wscho­dzie Gru­zji jest Dedo­pli­st­ska­ro, punkt wyj­ścia do zwie­dza­nia Par­ku Naro­do­we­go Vash­lo­va­ni. Po uzy­ska­niu wszyst­kich zezwo­leń od admi­ni­stra­cji par­ku i stra­ży gra­nicz­nej, po spę­dze­niu nocy przy klasz­to­rze św. Elia­sza zaczy­na­my pół­pu­styn­ną przy­go­dę. Poprzed­nie noce pada­ło, więc nie­któ­re ścież­ki są nadal błot­ni­ste. Dzię­ki napę­do­wi na wszyst­kie koła docie­ra­my jed­nak bez­piecz­nie do zbior­ni­ka Dali i następ­ne­go ran­ka wyru­sza­my do słyn­nych wul­ka­nów błot­nych. Nie­ste­ty wul­ka­ny Takhi-Tepha są dla nas nie­do­stęp­ne — trze­ba było­by prze­je­chać przez głę­bo­ki rów, któ­ry wciąż jest zbyt błot­ni­sty a utknię­cie 7‑tonową cię­ża­rów­ką przy tem­pe­ra­tu­rze 45 stop­ni w cie­niu nie było­by zbyt przy­jem­ne. Dla­te­go jedzie­my jesz­cze dalej, czę­ścio­wo eskor­to­wa­ni przez straż gra­nicz­ną, i kil­ka godzin póź­niej docie­ra­my do wul­ka­nów błot­nych Quila Kupra w pięk­nym, roz­le­głym, księ­ży­co­wym kra­jo­bra­zie pustyn­nym, zale­d­wie kil­ka­set metrów od gra­ni­cy z Azer­bej­dża­nem. Wszę­dzie bul­go­cze z małych kra­te­rów, cza­sem błot­ko, cza­sem ropa. Fascy­nu­je nas ten sur­re­ali­stycz­ny spek­takl, dzie­ci natych­miast szu­ka­ją nowych źró­deł, poma­ga­ją małym kra­te­rom w bul­go­czą­cej pra­cy i szyb­ko same prze­mie­nia­ją się błot­ni­ste i sza­re potwo­ry. „Czar­ne zło­to” jest lep­kie i trwa­łe, i dopie­ro po wie­lu pró­bach moż­na je usu­nąć z rąk i nóg, i tyl­ko środ­kiem do czysz­cze­nia hamul­ców… Po kolej­nej nocy i cudow­nie chło­dzą­cej kąpie­li nad zale­wem wra­ca­my do Dedo­pli­st­ska­ro. Pogo­da dopi­su­je, więc odwa­ży­li­śmy się na kolej­ną wypra­wę do par­ku naro­do­we­go. Tym razem dosłow­nie aż na naj­bar­dziej wschod­ni zaką­tek Gru­zji. Mija­my sta­re rosyj­skie lot­ni­sko woj­sko­we z bun­kra­mi, han­ga­ra­mi, sta­ry­mi wra­ka­mi MIG, kro­wa­mi i nie­na­ru­szo­nym, kilo­me­tro­wym pasem star­to­wym, na któ­rym FRED roz­pę­dza się w cią­gu kil­ku minut do zapie­ra­ją­cej dech w pier­siach pręd­ko­ści 95 km/h. Kil­ka godzin póź­niej prze­dzie­ra­my się przez Kanion Niedź­wie­dzi i docie­ra­my do nasze­go noc­ne­go par­kin­gu przy chat­ce straż­ni­ka przy punk­cie wido­ko­wym Pan­ti­ska­ra. Tutaj spo­ty­ka­my Dome­ni­ka i Ben­ny­’e­go, dwóch pasjo­na­tów offro­adu z Nie­miec. O zacho­dzie słoń­ca opo­wia­da­my sobie eks­cy­tu­ją­ce histo­rie z życia i podró­ży, Leo dys­ku­tu­je o tech­no­lo­gii napę­du na czte­ry koła, a Tosia bawi się z Ben­nym w Car­cas­son. Następ­ne­go ran­ka wszy­scy znów rusza­ją w swo­ją stro­nę. Pozo­sta­je krót­ka, pięk­na migaw­ka z życia. Skrę­ca­my na wschód, jedzie­my wyschnię­ty­mi rze­ka­mi, podzi­wia­my kil­ku­set­let­nie lasy pista­cjo­we, a potem wra­ca­my do cywilizacji.

  • Widok na Park Naro­do­wy Vash­lo­va­ni i Azerbejdżan
  • Vash­lo­va­ni
  • Aero­dy­na­mi­ka Jasiowa
  • Pas star­to­wy daw­ne­go lot­ni­ska woj­sko­we­go przy Vashlovani
  • Artyst­ka w żywiole
  • Orły w Wąwo­zie Orłów
  • Dal Vashlovańska
  • Wul­ka­ny błot­ne z bul­ka­ją­cą ropą
  • Geo­gra­fia wul­ka­nów błotnych
  • Dal w Vash­lo­va­ni — w tle Azerbejdżan
  • Test błot­ny wypa­da nie­ko­rzyst­nie dla FREDA
  • Tu musi­my zawrócić
  • Widok z klasz­to­ru Św. Elia­sza na PN Vashlovani

Po raj­dzie pół­pu­styn­nym FRED zasłu­gu­je na wel­l­ness – mycie i sma­ro­wa­nie. Wypiesz­czo­nym autkiem jedzie­my z Dedo­pli­st­ska­ro przez rów­ni­nę Ala­za­ni do następ­ne­go par­ku naro­do­we­go — Lago­de­chi. Tutaj też zosta­je­my na kil­ka dni, tak jak 5 lat temu. Admi­ni­stra­cja par­ku znaj­du­je się bez­po­śred­nio przy wej­ściu do gór, w zacie­nio­nym i chłod­nym lesie mie­sza­nym — ide­al­ne miej­sce par­kin­go­we. Dzie­ci szyb­ko znaj­du­ją tu nowych przy­ja­ciół, a my pozna­je­my Michę, zawo­do­we­go koszy­ka­rza i jego miłą rodzi­nę. W magicz­ny spo­sób widzie­li­śmy się już przy­pad­ko­wo w Tbi­li­si i Rusta­vi. Świat to mała wio­ska! Pozna­li­śmy też jego teścia — byłe­go zawo­do­we­go bok­se­ra, żoł­nie­rza sta­cju­ją­ce­go pod Ber­li­nem i pra­cow­ni­ka KGB. Oczy­wi­ście było o czym roz­ma­wiać. W par­ku wędru­je­my do dwóch wodo­spa­dów „Black gro­use“ i „Nino­sh­ke­vi“, kąpie­my się w chłod­nych gór­skich rze­kach i wra­ca­my szczę­śli­wi i zmę­cze­ni do nasze­go mobil­ne­go domu.

  • Szlak w Par­ku Naro­do­wym Lagodechi
  • Wodo­spad Black Grouse
  • Ała­aa, on gryzie!
  • Wodo­spad Ninoshkevi
  • Szlak rzecz­ny
  • Pra­wie 1000letni Pla­tan w Telavi
  • Klasz­tor Kwetera
  • Miej­sce miłych wspo­mnień — tu spo­tka­li­śmy 5 lat temu Pier­ra & Theresę

Po obej­rze­niu god­ne­go pole­ce­nia gru­ziń­skie­go fil­mu „Ojciec żoł­nie­rza” poje­cha­li­śmy do mia­sta Gur­ja­ni i zwie­dzi­li­śmy jego pomnik. Przez Tela­vi i licz­ne klasz­to­ry po dro­dze kie­ru­je­my się teraz na pół­noc w dzi­kie góry wiel­kie­go Kau­ka­zu. Z dużą ilo­ścią pro­wian­tu i po stro­mych ser­pen­ty­nach i szu­tro­wych dro­gach docie­ra­my do Rosh­ki. Tutaj spo­ty­ka­my Fabia­na i Alek­san­drę, dwo­je bar­dzo miłych mło­dych Szwaj­ca­rów w ich rusty­kal­nym sta­rym VW-LT. Będzie­my się jesz­cze czę­ściej spo­ty­kać i filo­zo­fo­wać na temat obec­nej „sytu­acji na świe­cie”. Naj­pierw jed­nak naszym celem jest wędrów­ka do trzech jezior polo­dow­co­wych Abu­de­lau­ri, któ­re znaj­du­ją się na wyso­ko­ści pra­wie 3000m n.p.m. Zno­wu paku­je­my ple­ca­ki, rusza­my i gdy docie­ra­my do pierw­szych pastwisk na halach, widok na doli­ny i urwi­ste grzbie­ty gór­skie oraz prze­my­ka­ją­ce nad gło­wa­mi chmu­ry, zosta­wia­ją zgiełk życia i upał dale­ko za nami. Ten „gór­ski spo­kój” wpły­wa dobro­czyn­nie na cia­ło i ducha. Przy Jezio­rze Zie­lo­nym (bo jest jesz­cze J. Nie­bie­skie i J.Białe) roz­bi­ja­my namiot, gotu­je­my pysz­ną zupę chiń­ską, a o zmierz­chu opa­tu­le­ni w śpi­wo­rach i patrzy­my na spa­da­ją­ce gwiaz­dy. Tosia od pół roku marzy­ła o zoba­cze­niu spa­da­ją­cych gwiazd, a tu jed­na — i dru­ga, i trze­cia… — i tak świę­tu­je­my z nią pre­mie­rę, wyso­ko na gru­ziń­skim Kaukazie.

  • Tędy dro­ga!
  • Wędrów­ka do gór­skich jezior
  • Błę­kit­ne jezio­ro polodowcowe
  • Baza na 3000m npm
  • Na Prze­łę­czy Niedźwiedziej

Nie­co póź­niej zanu­ża­my się jesz­cze głę­biej w Kau­kaz. Góry wcią­ga­ją nas i pro­wa­dzą do ostat­nie­go zakąt­ka, gdzie żaden jeep już nie dotrze, i gdzie tyl­ko poje­dyń­cze rodzi­ny decy­du­ją się zimo­wać. I tak dro­ga pro­wa­dzi nas w górę i w dół, przez słyn­ną Prze­łęcz Niedź­wie­dzią, przez wąskie doli­ny i nie­bez­piecz­nie stro­mo opa­da­ją­ce zbo­cza, przez Sha­ti­li aż do Mut­so. Po dro­dze zwie­dza­my opusz­czo­ne wio­ski for­ty­fi­ka­cyj­ne z cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi wie­ża­mi, słu­cha­my prze­ra­ża­ją­cej legen­dy o cmen­ta­rzu Ana­to­ri (miesz­kań­cy cier­pią­cy na dżu­mę sami kła­dli się w gro­bow­cach, aby nie zara­żać innych) i wie­lo­krot­nie widzi­my po dro­dze gro­by dzie­ci (przy­pusz­czal­nie paste­rzy). I bez wzglę­du na to, jak wyso­ko, dale­ko i stro­mo, śla­dy daw­nych miesz­kań­ców i upraw moż­na zna­leźć wszę­dzie — kaplicz­ki bogów ognia, cmen­ta­rze na stro­mi­zmach czy pozo­sta­ło­ści gospo­darstw na odle­głych, pra­wie nie­do­stęp­nych zbo­czach. Wido­ki, któ­ry­mi trud­no się nacie­szyć… W Mut­so pozna­je­my jed­ną z nie­licz­nych rodzin, któ­re wciąż tu zimu­ją. Ozna­cza to 8 mie­się­cy odcię­cia od świa­ta zewnętrz­ne­go, gdy prze­jazd przez Prze­łęcz Niedź­wie­dzią jest nie­moż­li­wy. Dzie­ci zaprzy­jaź­nia­ją się z Keti, małą figlar­ną góral­ką. Zapie­ra­ją­ca dech w pier­siach sce­ne­ria Kau­ka­zu, szor­st­cy, ale ser­decz­ni ludzie, któ­rzy zda­ją się żyć w zgo­dzie z natu­rą i prze­mi­ja­niem, pozor­nie nie­zwy­kle nie­bez­piecz­ne życie tutaj na górze, wszyst­ko to robi na nas ogrom­ne wra­że­nie i rela­ty­wi­zu­je codzien­ność. Docie­ra­ją­ce do nas wie­ści z zewnątrz – szcze­pie­nia covi­do­we dzie­ci od 12 lat, może nawet od 5, w Kabu­lu wła­dzę przej­mu­ją tali­bo­wie, poli­tycz­ne dys­ku­sje o racji bytu i nie­by­tu… – to brzmi jak z jakie­goś inne­go cho­re­go świa­ta. Podej­mu­je­my kil­ku­dnio­we wędrów­ki mię­dzy 10 a 15km z Mut­so i Ardo­ti. Wędru­je­my ścież­ka­mi, któ­re czę­sto nie są prze­jezd­ne nawet dla koni. Prze­mie­rza­my wzgó­rza i doli­ny, cza­sem boso przez rze­ki, mija­jąc śla­dy niedź­wie­dzi i rysiów, ustę­pu­jąc miej­sca nie­zna­nym żmi­jom, a każ­dy ze szla­ków pro­wa­dzi do lub przez sta­re wio­ski, gdzie cze­ka na nas gości­na. Opusz­cza­my ten raj z dużą ilo­ścią mio­du, mle­ka, jogur­tu i sera. Z Prze­łę­czy Niedź­wie­dziej żegna nas pano­ra­ma pokry­tych śnie­giem 4 – 5 tysięcz­ni­ków Kau­ka­zu, a następ­nie wra­ca­my do cywi­li­za­cji Tbi­li­si i szo­ku­ją­cej zmia­ny scenerii.

  • For­ty­fi­ka­cje Shatili
  • Impo­nu­ją­ce gro­bow­ce w Shatili
  • Doli­na Mutso
  • Wie­ża obron­na w Mutso
  • Wędrów­ka po chwiej­nych mostkach
  • Kto tu przechodził?
  • Odda­lo­na wio­ska obron­na Khakhabo
  • Gór­skie morze kwiatów
  • W dro­dze do Andaki
  • Ochło­da…
  • Wio­ska for­ty­fi­ka­cyj­na Ardoti
  • Doje­nie w Mutso

Tbi­li­si to mia­sto zawsze war­te podró­ży. Tym razem chce­my się nie spie­szyć, zoba­czyć, co zmie­ni­ło się w cią­gu ostat­nich pię­ciu lat i po czy­stym gór­skim powie­trzu na nowo zasma­ko­wać miej­skie­go. A sko­ro miesz­ka­my we Fre­dzie od ponad roku, zasłu­gu­je­my na prze­rwę, wynaj­mu­je­my miesz­ka­nie na tydzień i chce­my znów poczuć, jak to jest miesz­kać sta­cjo­nar­nie. Nasz tym­cza­so­wy dom to auten­tycz­na sta­ra kamie­ni­ca z bal­ko­nem i roz­pa­da­ją­cą się fasa­dą. Czu­je­my się tro­chę jak na Adler­sho­fie, w naszym daw­nym ber­liń­skim miesz­ka­niu i delek­tu­je­my się solid­ny­mi czte­re­ma ścia­na­mi — goto­wa­niem, prysz­ni­cem, wie­czo­ra­mi fil­mo­wy­mi, winem na bal­ko­nie, i odpo­czy­wa­niem — wszyst­ko na dzie­się­cio­krot­nie więk­szej prze­strze­ni. W cią­gu tygo­dnia wędru­je­my po mie­ście głów­nie pie­szo, zwie­dza­my muzea, weso­łe mia­stecz­ko, odkry­wa­my ciem­ne i jasne zakąt­ki mia­sta, oglą­da­my „Nie­koń­czą­cą się histo­rię” i „Nie­ty­kal­nych”, jemy dużo lodów wło­skich i wycho­dzi­my wie­czo­ra­mi do ska­te­par­ku — dru­gie­go domu naszych dzieci.

  • Gru­ziń­ski Bentley
  • Widok z nasze­go bal­ko­nu w Tbilisi
  • Śnia­dan­ko w mieszkaniu
  • Fred relak­su­je się pod naszym balkonem
  • Stre­et-art w Tbilisi
  • Roman­ty­ka podwórkowa
  • Witra­że
  • Sklep graf­fi­ti w Tbi­li­si (jedy­ny w całym kraju)
  • Tosia przy fortepianie
  • Ochło­da w skateparku
  • Madzik i Tosia…

Naszym kolej­nym przy­stan­kiem jest Gori — rodzin­ne mia­sto Sta­li­na. Tym razem zdwie­dza­my jego muzeum i jeste­śmy roz­dar­ci mię­dzy zasko­cze­niem i reflek­sją. Kult jed­nost­ki jest tu oczy­wi­sty a resz­tę pozo­sta­wia­my bez komen­ta­rza. O wie­le istot­niej­szym wspo­mnie­niem jest odkry­cie w Gori wspa­nia­łej winiar­ni, w któ­rej zaopa­tru­je­my się w kil­ka deka­li­trów płyn­nej sub­stan­cji o róż­nych kolo­rach. Wie­czór spę­dza­my w prze­mi­łym towa­rzy­stwie Hen­rie­go i Aylin i ze wspa­nia­łym pia­ni­stą i jego impro­wi­za­cją „My Way”. W nocy pod autem koczu­ją dwa małe szcze­nia­ki, któ­re następ­ne­go ran­ka Leo i Tosia kar­mią, myją i moty­wu­ją do samo­dziel­no­ści. Z Gori wyru­sza­my na wyciecz­kę do wodo­spa­du Bii­si, a następ­nie dalej do klasz­to­ru Kin­tvi­si. Stąd widzi­my poraz ostat­ni pano­ra­mę Kau­ka­zu i wędru­je­my kil­ka godzin przez gęsto zale­sio­ne góry do sąsied­niej doli­ny i klasz­to­ru Sar­kis. Sta­re ścież­ki klasz­tor­ne już daw­no zaro­sły, więc dro­gę odnaj­du­je­my tyl­ko dzię­ki GPS i inten­syw­ne­mu stu­dio­wa­niu map. W Sar­kis wita nas ser­decz­nie mło­dy zakon­nik. Jeste­śmy (znów) ugosz­cze­ni jedze­niem, piciem i drob­ny­mi upo­min­ka­mi. Leo i Tosia są pod wra­że­niem tej wzru­sza­ją­cej ser­decz­no­ści i oczy­wi­ście nie­zbęd­nej flo­ty pojaz­dów zakon­ni­ków w tych odle­głych zakąt­kach góry — jeepów, quadów, cię­ża­ró­wek z napę­dem na wszyst­kie koła i sku­te­rów śnież­nych. Z pew­no­ścią świet­nie to wyglą­da, gdy zakon­ni­cy śmi­ga­ją po śnie­gu w swo­ich dłu­gich brą­zo­wych sza­tach i falu­ją­cych brodach. 

W Kin­tvi­si żegna­my się z cen­tral­ną Gru­zją, robi­my duży skok do Aba­stu­ma­ni i tym razem omi­ja­my Bor­jo­mi i Akhalt­si­khe. Następ­ne­go ran­ka roz­po­czy­na­my dłu­gą wędrów­kę m.in. do sta­re­go obser­wa­to­rium astro­no­micz­ne­go. Tutaj były dyrek­tor obser­wa­to­rium opro­wa­dza nas po tere­nie i opo­wia­da eks­cy­tu­ją­cą i dłu­gą histo­rię tego miej­sca – kie­dyś pul­su­ją­ce­go cen­trum życia i nauki. Na szczę­ście obser­wa­to­rium jest teraz w znacz­nie lep­szym sta­nie niż pod­czas naszej ostat­niej wizy­ty 5 lat temu, a pra­wie wszyst­kie sta­re budyn­ki tele­sko­pów zosta­ły odno­wio­ne. Ale czy kie­dy­kol­wiek wró­ci do daw­nej świet­no­ści, jak w cza­sach sowiec­kich, jest raczej mało praw­do­po­dob­ne. Spa­ce­ru­je­my tro­chę po oko­li­cy, mija­jąc zruj­no­wa­ne domy, szko­ły i przed­szko­la, a następ­nie wędru­je­my przez sta­ry zamek Tama­ry z powro­tem do doli­ny i mia­stecz­ka uzdro­wi­ska. Tu zanu­rza­my się w gorą­cej wodzie ter­mal­nej w rusty­kal­nej łaź­ni i cie­szy­my wie­czor­nym szczę­ściem wędrowca.

  • Kośció­łek Św. Geo­r­ga Kir­che przy Gori
  • Skar­by Gori — czy wytrwa­ją do powrotu?
  • Wodo­spad Biisi
  • Tu też ktoś prze­cho­dził przed nami.
  • Zakon­nik z Klasz­to­ru Sarkis
  • Obser­wa­to­rium Aba­stu­ma­ni — przy­śpie­szo­ny kurs z astronomii
  • Tele­skop w obserwatorium
  • Jeden z wie­lu teleskopów
  • Kosmos

Dal­sza tra­sa przez prze­łęcz Gode­rzi do Batu­mi to męka dla czło­wie­ka i auta. Prze­łęcz i dro­ga już i tak od lat mają złą reno­mę, ale teraz od kil­ku mie­się­cy roz­po­czę­ły się maso­we pra­ce budow­la­ne i tak znaj­du­je­my się w środ­ku gigan­tycz­ne­go pro­jek­tu nowe­go Jedwab­ne­go Szla­ku. Wszę­dzie chiń­skie fir­my i maszy­ny, któ­re chcą poko­nać prze­łęcz mosta­mi, tune­la­mi i wybu­cha­mi. Ogrom­ne maszy­ny budow­la­ne wyko­rzy­stu­ją sta­rą, już i tak wąską, zepsu­tą dro­gę i zamie­nia­ją ją w roz­je­cha­ny błot­ni­sty rów. Na pra­wie 80km potrze­bu­je­my trzech dni i jeste­śmy kom­plet­nie wykoń­cze­ni, choć na szczę­ście czło­wiek i auto pozo­sta­ły nie­usz­ko­dzo­ne. Spon­ta­nicz­nie prze­jeż­dża­my obok Batu­mi i odwie­dza­my Clau­dię i Chri­sto­pha z dzieć­mi z Nie­miec, któ­rych pozna­li­śmy w Gru­zji i któ­rzy wła­śnie kupi­li dom w pobli­żu Poti. Ich pro­jekt to cie­ka­wy wgląd w tru­dy i szczę­ście rodzi­ny na emi­gra­cji – życzy­my im wszyst­kie­go naj­lep­sze­go na przyszłość!

Nasza gru­ziń­ska przy­go­da koń­czy się tam, gdzie się zaczę­ła – w ulu­bio­nym Batu­mi. Wjeż­dża­my na zna­ny nam już par­king Over­lan­de­ra w cen­trum przy wie­ży pocz­to­wej, gdzie 3 mie­sią­ce temu roz­po­czę­li­śmy naszą przy­go­dę. Tutaj też spo­ty­ka­my Paolę i Ige­la, któ­rych ścież­ki już kil­ka razy wcze­śniej prze­cię­li­śmy. Nastep­ne miłe dni spę­dza­my na pro­me­na­dzie, pako­wa­niu, sor­to­wa­niu, orga­ni­zo­wa­niu, prze­sym­pa­tycz­nych wie­czo­rach przy winie i z eks­cy­tu­ją­cy­mi histo­ria­mi z podró­ży po całym świe­cie. Noc­ne poże­gnal­ne poka­zy ogni sztucz­nych dodat­ko­wo nas ocza­ro­wu­ją. Chcie­li­by­śmy zostać dłu­żej i spę­dzić wię­cej cza­su z Paolą i Ige­lem, ale nasz Fred musi opu­ścić Gru­zję dokład­nie (i nie póź­niej niż) 14 wrze­śnia, do tego cze­ka nas kur­dyj­skie wese­le, i musi­my też prze­dłu­żyć nasze turec­kie wizy. I tak po obo­wiąz­ko­wych testach PCR wra­ca­my do Turcji.

  • Na Prze­łę­czy Goderdzi
  • Ska­te­park Batumi
  • Przy­ja­cie­le podró­ży Paola i Igel
  • Mer­ce­des team
  • Poże­gnal­ne ognie sztucz­ne w Batumi

Prze­kro­cze­nie gra­ni­cy, mimo pew­nych nie­ja­sno­ści, prze­bie­gło spraw­nie i tak szyb­ko dotar­li­śmy do Fin­dik na wybrze­żu Morza Czar­ne­go. Tam spon­ta­nicz­nie umó­wi­li­śmy się na spo­tka­nie z Petrą z Nie­miec, przy­ja­ciół­ką Paoli i Ige­la. Petra podró­żu­je swo­im giga MAN KAT, pojaz­dem eks­pe­dy­cyj­nym 8x8 i jest aku­rat w dro­dze do Gru­zji. Spę­dza­my razem bar­dzo miły wie­czór, Tosia jest zachwy­co­na Petrą, a Leo pojazdem.

Odtąd mamy jesz­cze 2 tygo­dnie, by doje­chać do Bat­man i na wese­le. Naj­pierw jedzie­my na połu­dnie do Yusu­fe­li i wgłąb Gór Kac­kar. Po dro­dze mija­my jeden z naj­więk­szych pro­jek­tów zapór wod­nych w Tur­cji i na świe­cie. Rów­no­le­gle do sta­rej dro­gi w doli­nie, wybu­do­wa­no wie­lo­ki­lo­me­tro­wy sys­tem tune­li dro­go­wych, któ­ry chy­ba nie ma sobie rów­nych. Jadąc tune­lem za tune­lem moż­na sobie wyobra­zić, jak wyglą­da­ło­by życie na Mar­sie. Wszyst­ko jest jesz­cze zupeł­nie nowe, nie ist­nie­je na żad­nych mapach ani w mapach google, tak że cie­szy­my się, gdy wresz­czie zosta­wia­my tune­le za sobą i wyjeż­dża­my na świa­tło dzien­ne. Teraz prze­jeż­dża­my przez wio­ski, pola, lasy, mosty itp., któ­re wkrót­ce znik­ną pod wodą. Naj­bar­dziej zaska­ku­ją­ce jest jed­nak samo mia­sto Yusu­fe­li: nowe Yusu­fe­li jest wybu­do­wa­ne 400 metrów wyżej, a gigan­tycz­ne fila­ry mostu o wyso­ko­ści 100 metrów są sta­wia­ne w środ­ku ist­nie­ją­ce­go mia­sta, na środ­ku uli­cy, par­kin­gu etc. Atmos­fe­ra jest sur­re­ali­stycz­na i trud­no sobie wyobra­zić, że warzyw­niak, ten czy tam­ten hotel, meczet, sta­cja ben­zy­no­wa i wie­żo­wiec wkrót­ce zosta­ną zala­ne. Ponow­na uciecz­ka w góry jest dobra dla ducha, zwłasz­cza gdy prze­kra­cza­my izo­li­nię ozna­cza­ją­cą stan wody w przy­szłym zbior­ni­ku. Wjeż­dża­my na wyży­ny dale­ko za Alti­par­ma­kiem na wyso­ko­ści 2200 m, i tu już jest stop dla Fre­da. Następ­ne­go ran­ka wspi­na­my się na wyso­kość 3100 m w samot­nym, wyso­ko­gór­skim kra­jo­bra­zie ze stro­my­mi zbo­cza­mi, strze­li­sty­mi stoż­ka­mi skal­ny­mi, wśród form geo­lo­gicz­nych wyję­tych jak z książ­ki o lodow­cach i ciem­no­nie­bie­skich gór­skich jezior. Tak, to są kra­jo­bra­zy któ­re zachwy­ca­ją geo­gra­fów! Orien­ta­cja w tere­nie jest trud­na, sta­re ścież­ki są nie­roz­po­zna­wal­ne lub zaro­śnię­te, a bez GPS dal­sza wędrów­ka nie był­by moż­li­wa. Na szczę­ście nasz naczel­ny kar­to­graf rodzin­ny pro­wa­dzi nas bez­piecz­nie. Dzie­ci, zmo­ty­wo­wa­ne wido­ka­mi i kilo­gra­ma­mi gór­skich malin, są szczę­śli­we. Na szczy­cie prze­łę­czy wita­ją nas gru­be pasma chmur, któ­re prze­su­wa­ją się nad grzbie­ta­mi od Morza Czar­ne­go i opa­da­ją na nas jak gęste mle­ko. Odle­gły świat, zno­wu z dala od zgieł­ku. Po 8 godzi­nach zmę­cze­ni i szczę­śli­wi wra­ca­my o zmierz­chu do Fre­da naszej małej gór­skiej chatki.

  • Welco­me back Turkey!
  • Tosia, Petra i MAN Kat 8x8
  • Nowe osie­dla nad przy­szłą zaporą
  • Ta doli­na też znik­nie pod wodą
  • Opusz­czo­ne wio­ski gór­skie w Górach Kackar
  • Wspi­nacz­ka wysokoalpejska
  • Prze­łęcz nad chmurami
  • Sta­re ścież­ki górskie
  • Pano­ra­ma w Altiparmak 

W Olgun­lar, pra­wie na koń­cu świa­ta i w samym ser­cu Gór Kac­kar znaj­du­je się mała kawia­ren­ka, któ­ra ocza­ro­wu­je nas nie­za­po­mnia­ną kola­cją i atmos­fe­rą. Stąd wędru­je­my bocz­ną doli­ną przez zaro­śnię­te śla­dy wie­lo­wie­ko­wych sie­dlisk i upraw w naj­bar­dziej eks­tre­mal­nych warun­kach, by podzi­wiać Kac­kar Dagi o 3932m npm. Opusz­cza­my Olgun­lar na połu­dnie osza­ła­mia­ją­cą tra­są z nie­zli­czo­ny­mi stro­my­mi ser­pen­ty­na­mi i spę­dza­my noc wyso­ko na prze­łę­czy o wyso­ko­ści 3100 m, zanu­rzo­nej w morzu gwiazd. Rano Góry Kac­kar żegna­ją nas w peł­nej oka­za­ło­ści pod błę­kit­nym nie­bem i tak zjeż­dża­my kolej­ny­mi ser­pen­ty­na­mi z powro­tem do cywi­li­za­cji. Po dro­dze widzi­my spu­sto­sze­nie po ostat­nich nisz­czy­ciel­skich burzach, ale też bez­po­śred­nią pomoc i szyb­ką odbudowę.

  • Masyw Kac­kar przy Olgunlar
  • Prze­strze­lo­na tablicz­ka informacyjna
  • Lek­cje geo­gra­fii, temat: roślin­ność alpej­ska i mor­fo­lo­gia lodowców
  • Tra­sa awa­ryj­na o zmroku
  • Ser­pen­ty­ny, gra­ni­ce moż­li­wo­ści i Fred at the limit
  • Dro­ga górska…
  • Na górze i kolej­nym koń­cu świata…

Przez Prze­łęcz Göly­urt szyb­ko docie­ra­my do Erzu­rum, gdzie w irań­skim kon­su­la­cie nie sły­szy­my żad­nych opty­mi­stycz­nych wie­ści, podzi­wia­my gigan­tycz­ny kam­pus uni­wer­sy­tec­ki i trzę­sie­my się z zim­na przy 6 stop­niach i desz­czu. Ale im dalej na połu­dnie, przez jało­we kra­jo­bra­zy, prze­ry­wa­ne jedy­nie impo­nu­ją­cy­mi wąwo­za­mi i kolo­ro­wy­mi ska­ła­mi, tym bar­dziej robi się cie­pło. Po dro­dze odwie­dza­my hamam miej­sco­we­go uni­wer­sy­te­tu w pobli­żu Bin­göl i po dłuż­szym cza­sie wita­my ponow­nie rze­kę Tygrys w mia­stecz­ku Egil. Tu Leo prze­żył wąt­pli­wie miłe bli­skie spo­tka­nie z natu­rą – bar­dzo bole­sne ukłu­cie orien­tal­ne­go szer­sze­nia w kciuk aktu­rat jak sie­dział u fry­zje­ra… W Diy­ar­ba­kir zatrzy­mu­je­my się tyl­ko na chwi­lę, aby podzi­wiać gigan­tycz­ne mury miej­skie, któ­re ponoć rów­nież moż­na zoba­czyć z księ­ży­ca, podob­nie jak Wiel­ki Mur Chiń­ski i zała­twia­my parę spraw na zbli­ża­ją­ce się wesele.

  • Jeden z wie­lu pro­jek­tów zapór wodnych
  • Prze­łęcz Göly­urt — w tle szczy­ty opró­szo­ne śnie­giem w nocy
  • Warsz­ta­ty artystyczne
  • Gro­by skal­ne w Egil nad Tygrysem
  • Ruiny zam­ku w Egil nad Tygrysem
  • Grec­ki powiew świeżości…
  • Sta­ry pałac w Diyarbakir 
  • Malo­wi­dła sufitowe
  • Wej­ście do mecze­tu w Diyarbakir 
  • Sta­ry karawanseraj
  • Ulicz­ka w Diyarbakir 

I tak nad­cho­dzi wiel­kie kur­dyj­skie wese­le w zaku­rzo­nym, gorą­cym Bat­ma­nie. Miła rodzi­na ze słyn­ną lodziar­nią zapro­si­ła nas na nie już 5 mie­się­cy temu. Sto­py mro­wią, a powie­trze jest naelek­try­zo­wa­ne. Przy­je­cha­li goście z USA, Ira­ku, Holan­dii i innych kra­jów i przez dwa dni prze­ży­wa­my czę­ścio­wo nowo­cze­sne, ale w zasa­dzie tra­dy­cyj­ne wese­le z wie­czo­rem hen­ny, tań­ca­mi w kur­dyj­skich krę­gach, arab­ski­mi tań­ca­mi w pod­sko­kach i oko­ło 300 gość­mi. Tosia była pod­eks­cy­to­wa­na już od kil­ku tygo­dni i teraz jest w swo­im żywio­le, tań­cząc ze wszyst­ki­mi i nie­ustan­nie ska­cząc obok pary ślub­nej. Jest też chy­ba na każ­dym wesel­nym zdję­ciu… To wyjąt­ko­we prze­ży­cie dla nas wszyst­kich i jeste­śmy wdzięcz­ni, że mogli­śmy w nim uczest­ni­czyć. Nie­ste­ty efek­tem ubocz­nym uro­czy­sto­ści jest paskud­na wschod­nio­ana­to­lij­ska gry­pa, któ­rą zabie­ra­my ze sobą i zwal­cza­my przez kil­ka kolej­nych dni/tygodni – oj, kosz­to­wa­ła nas dużo energii.

  • Kur­dyj­skie tań­ce w kręgach
  • Arab­skie tań­ce w podskokach
  • Mło­da para Abdul­lah i Hawraa

Czas spę­dzo­ny w Bat­ma­nie wyko­rzy­stu­je­my rów­nież na pró­bę prze­dłu­że­nia wiz turec­kich, co nie­ste­ty osta­tecz­nie się nie uda­ło. A potem wra­ca­my do Diy­ar­ba­kir i tu spo­ty­ka­my wresz­cie naszych przy­ja­ciół Con­ny i Artu­ra. Jakiś czas temu opu­ści­li Niem­cy swo­im pojaz­dem eks­pe­dy­cyj­nym i już nie może­my się docze­kać nasze­go spo­tka­nia! Co wię­cej, są oni pierw­szy­mi przy­ja­ciół­mi, któ­rych widzi­my po pół­to­ra roku podró­ży. Dzię­ki dużej pacz­ce „ zza gra­ni­cy“, któ­rą przy­wieź­li ze sobą, FRED otrzy­mu­je m.in. wycze­ki­wa­ne nowe amor­ty­za­to­ry, uszczel­ki okien­ne, a dzie­ci i my wszel­kie­go rodza­ju upo­min­ki, kosme­ty­ki i elek­tro­ni­kę. Teraz podró­żu­je­my razem sta­ry­mi i nowy­mi ścież­ka­mi, poka­zu­jąc im miej­sca, któ­re nas zauro­czy­ły we Wschod­niej Ana­to­lii, świę­tu­jąc razem w Mar­din 45. uro­dzi­ny Jaś­ka i pierw­szy rusza­ją­cy się ząb Tosi. Następ­ny eks­cy­tu­ją­cy postój robi­my w Kara­han Tepe, gdzie w mię­dzy­cza­sie, jak podej­rze­wa­li­śmy odko­pa­no świa­to­we sen­sa­cje. Potem spa­ce­ru­je­my tro­chę po kolo­ro­wym baza­rze w San­liur­fie i wresz­cie docie­ra­my z powro­tem nad Morze Śród­ziem­ne. Teraz jest czas na słoń­ce, pla­żę, morze, ogni­sko, pły­wa­nie i cie­sze­nie się sobą nawza­jem. Con­ny i Artur z uśmie­chem na twa­rzy wcie­la­ją się w tym­cza­so­wą rolę dziad­ków, bo dzie­ci tęsk­nią za roz­piesz­cza­niem. Pra­wie co wie­czór skwier­czy nad pło­mie­nia­mi nasz Dutch Oven i opo­wia­da­ne są histo­rie o podró­żach i domu. W cią­gu naj­bliż­szych kil­ku tygo­dni będzie­my kon­ty­nu­ować podróż z powro­tem do Ala­nyi, gdzie pod­ję­li­śmy nową pró­bę uzy­ska­nia prze­dłu­że­nia wiz. I być może, jeśli ufać małe­mu pro­my­ko­wi nadziei na hory­zon­cie, Iran w mię­dzy­cza­sie otwo­rzy dla nas swo­je bra­my. Ale to oka­że się w następ­nym blogu…

  • Uro­dzi­ny nad Nizi­ną Mezopotamską
  • Pysz­ny ser­nik Conny
  • Naj­now­sze wyko­pa­li­ska w Kara­han Tepe
  • Kara­han Tepe
  • 3000 let­nia szko­ła kamie­niar­ska w Yesemek
  • Dwa sfink­sy
  • Sztu­ka kuchar­ska z Con­ny i Arturem
  • Baza w Yumurtalik

Jeste­śmy w podró­ży już od ponad 15 mie­się­cy, i podró­żo­wa­nie powo­li weszło nam w krew. Z pew­no­ścią są dni lep­sze i gor­sze, ale waż­ne jest, aby we wszyst­kim zna­leźć rów­no­wa­gę. Są dni kie­dy dzie­ci sza­le­ją i to na 8 m² powierzch­ni miesz­kal­nej. Kie­dy się kłó­cą, wal­czą, złosz­czą, śmie­ją, krzy­czą… cza­sa­mi przy­po­mi­na to mały dom waria­tów. A jed­nak każ­de­go dnia cie­szą się wol­no­ścią, nawią­zu­ją wie­le nowych zna­jo­mo­ści, cia­pra­ją się w kału­żach, plu­ska­ją w stru­mie­niach i jezio­rach, obser­wu­ją przy­ro­dę z pierw­szej ręki. Gdzie­kol­wiek jedzie­my jako rodzi­na, czu­je­my się mile widzia­ni. Jeste­śmy w dużej mie­rze wol­ni w wyra­ża­niu opi­nii, jeste­śmy sza­no­wa­ni i nie odczu­wa­my żad­nych uprze­dzeń, a raczej cie­ka­wość i radość wspól­nych wie­czo­rów przy winie, her­ba­cie i chle­bie, ukra­sza­ne opo­wie­ścia­mi i rado­ścią życia. Nie ma tyl­ko dobre­go ani złe­go, pozy­tyw­ne­go czy nega­tyw­ne­go, jest tyl­ko tu i teraz. I tak każ­de­go dnia budzi­my się z pew­no­ścią, że dzi­siaj znów spo­tka­my wspa­nia­łych, pomoc­nych i cie­ka­wych ludzi. Od daw­na pozwa­la­my sobie na luz, nie ma „celu na dziś” i wię­cej nam nie trze­ba. Dla­te­go jeste­śmy napraw­dę pod­eks­cy­to­wa­ni, kie­dy mamy jakiś ter­min. Ta podróż daje nam nie tyl­ko wie­le nie­za­po­mnia­nych, bez­cen­nych i cie­ka­wych spo­tkań, ale tak­że two­rzy głę­bo­ki wewnętrz­ny spo­kój, tak że trud­no sobie wyobra­zić inne życie. I tak wcią­ga­my się w każ­dy nowy dzień, z jego wła­snym odcie­niem i wibra­cją, goto­wi na nowe przy­go­dy, odkry­cia i historie…

  • Wresz­cie morzeeeeee!
Napisane w Podróż 2020
1 komentarz
Magdalena

Nawigacja po wpisach

   Leo Post 7
10. Turcja żegna — Iran wzywa   

Zobacz inne

13. Powrót do domu — z Półwyspu Arabskiego do Polski

Czytaj dalej

12. Oman – w punkcie zwrotnym podróży

Czytaj dalej

Komentarze (1)

  • aarycek@gmail.com 21. października 2021 dnia 15:58 Reply

    Ależ macie wspa­nia­łą podróż. Pozdro­wie­nia z Omar­che­va. Do naszej eki­py psiej (Luna i Rudy) dołą­czył zna­le­zio­ny kociak Felek i trzy kur­ki( Anna, Maria i Jopek) Uściski

Skomentuj aarycek@gmail.com Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ostatnie wpisy

  • Radio Cosmo i prelekcja w Krakowie 18 listopada 2023
  • Prelekcja z podróży — 29.09.2023 na “Bücherstall” w Wünsdorf
  • Prelekcja z podróży — 16.09.2023 na “Lange Nacht der Zugvögel” Alt Jesnitz
  • KOLOSY 2022 — Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni
  • Prelekcja z podróży — 03.03.2023 na zamku w Beeskow

Seidenstrasse
50 000 km
2 Jahre

Newsletter


 

Prawny

  • Stopka redakcyjna / ochrona danych

Używamy ciasteczek, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z naszej witryny.

Możesz dowiedzieć się więcej o tym, jakich ciasteczek używamy, lub wyłączyć je w .

Richtung Knorizont / Kierunek Knoryzont
Powered by  Zgodności ciasteczek z RODO
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

Ściśle niezbędne ciasteczka

Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.

Jeśli wyłączysz to ciasteczko, nie będziemy mogli zapisać twoich preferencji. Oznacza to, że za każdym razem, gdy odwiedzasz tę stronę, musisz ponownie włączyć lub wyłączyć ciasteczka.