• Kontakty
  • O Nas
  • Stopka redakcyjna / ochrona danych
  • Trasa
  • Wszystkie wpisy
Richtung Knorizont / Kierunek Knoryzont
  • Aktualności
  • Trasa
  • Blog z podróży
  • Blog Leo
  • O Nas
    • O Nas
    • Stopka redakcyjna / ochrona danych
  • Wszystkie wpisy
  • Polski
    • Deutsch
    • Polski
  • Kontakty
11. maja 202211. maja 2022

12. Oman – w punkcie zwrotnym podróży

  • Wczesniej
  • Następny

U naszych stóp roz­bi­ja­ją się fale tur­ku­so­we­go Oce­anu Indyj­skie­go. Woda błysz­czy, del­fi­ny, a nawet kil­ka reki­nów prze­my­ka obok, a bia­ły pia­sek „Ukry­tej Pla­ży” w Sha­at (Hid­den Beach) ośle­pia oczy. Dotar­li­śmy do opusz­czo­ne­go raju i naj­bar­dziej wysu­nię­te­go na połu­dnie punk­tu naszej podró­ży. Tu w Oma­nie speł­nia się wresz­cie nasze marze­nie baśni z 1001 nocy, marze­nie, któ­re każ­dy z nas marzył na swój spo­sób. Przez dłu­gi czas nie było pew­no­ści, że wogó­le doj­dzie­my tak dale­ko. Prze­pra­wa pro­mo­wa przez Cie­śni­nę Hor­moz była wstrzy­ma­na i dopie­ro nie­daw­no ją wzno­wio­no. Sko­rzy­sta­li­śmy z oka­zji i prze­kro­czy­li­śmy Zato­kę Per­ską, prze­je­cha­li­śmy Emi­ra­ty i podą­ży­li­śmy sta­ro­żyt­nym Szla­kiem Kadzi­deł do naj­bar­dziej wysu­nię­te­go na połu­dnie krań­ca Oma­nu. Tutaj, na gra­ni­cy z Jeme­nem a od pół­no­cy pusty­nią Ar-Rab al-Cha­li, docie­ra­my do punk­tu zwrot­ne­go tej podró­ży. Roz­po­czy­na się orga­ni­za­cja powro­tu do domu i czas zda­je się już nie pły­nąć tak bez­tro­sko, jak wcze­śniej. Tro­chę na prze­kór uda­je się jesz­cze igno­ro­wać odle­gły rytm codzien­ne­go życia, choć ten pró­bu­je przy­po­mnieć o sobie. Dziw­ne uczu­cie… Z geo­gra­ficz­ne­go punk­tu widze­nia jeste­śmy naj­da­lej od domu, ale men­tal­nie pra­wie na wycią­gnię­cie ręki. Co nas cze­ka? Czy przy­ja­cie­le i rodzi­na bar­dzo się zmie­ni­li, czy raczej my? Po któ­rej stro­nie dyla­ta­cji cza­su jeste­śmy? Wra­ca­jąc myśla­mi do pierw­szych przy­gód naszej podró­ży, wyda­je się, jak­by minę­ło od wyjaz­du pięć lat… Wystar­czy tych dygre­sji! Wróć­my na wyspę Keszm i na połu­dnio­we wybrze­że Iranu. 

Zachwyt nad tą pięk­ną wyspą wciąż nie mija. Z naszy­mi przy­ja­ciół­mi z podró­ży Eri­ką, Chri­sem i Levi­nem wspi­na­my się na „Dach Kesze­mu”, wyso­ki pła­sko­wyż ze sta­ry­mi ruina­mi osa­dy i fan­ta­stycz­ny­mi wido­ka­mi we wszyst­kich kie­run­kach świa­ta. Podzi­wia­my sta­re, zdo­bio­ne odłam­ki cera­mi­ki i ska­mie­nia­ło­ści, dzie­ci przy­tu­la­ją się do wiel­błą­dów i dosta­ją od paste­rza świe­że mle­ko, a wie­czo­rem są jaj­ka w sosie musz­tar­do­wym (spe­cjal­ność Jaś­ka) i wie­czór fil­mo­wy — tym razem z “Osca­rem” Louisa de Funès. Śmia­li­śmy się do roz­pu­ku… Ostat­nie­go poran­ka na wyspie obu­dzi­ły nas krzy­ki ambit­nych spor­tow­ców. Tuż przed naszy­mi drzwia­mi, pośrod­ku Doli­ny Rzeźb, prze­bie­ga­ła tra­sa corocz­ne­go zna­ne­go w całym Ira­nie mara­to­nu wyspiar­skie­go. Hmmm… poprzed­niej nocy ani śla­du przy­go­to­wań. W każ­dym razie jeste­śmy pod wra­że­niem. Młod­si i star­si, dzie­ci i kozy (napraw­dę!) bie­ga­ją pod górę i z góry, i to przy tem­pe­ra­tu­rach oko­ło 35°C (rano!). Dla porów­na­nia, np mara­ton miej­ski wyda­je się być spa­cer­kiem po parku.

Mara­ton na Keszm

Po cie­płych poże­gna­niach wra­ca­my do Ban­dar Abbas. Jest dużo do zro­bie­nia — prze­dłu­ża­my więc wizę i ubez­pie­cze­nie samo­cho­du, co nie jest bła­chost­ką… Wie­czo­rem spo­ty­ka­my kolej­ną nie­miec­ką rodzi­nę glob­tro­te­rów — Arne, Peti & Kids, z któ­ry­mi byli­śmy już dłu­żej w kon­tak­cie inter­ne­to­wym. Następ­ne­go ran­ka oni prze­frach­tu­ją swo­je auto i sie­bie do Emi­ra­tów, a my robi­my dodat­ko­wą run­dę przez Shi­raz. Dro­ga wie­dzie przez dość mono­ton­ny kra­jo­braz gór­ski. Dopie­ro nad jezio­rem Mahar­lu, tuż przed Shi­raz, znów robi się eks­cy­tu­ją­co. Tutaj spo­ty­ka­my Hage­na, Susi & Kids, któ­rzy podró­żu­ją IFA L60. Tosia od razu zaprzy­jaź­nia się z rówie­śni­kiem Art­tu i razem bro­dzą w błot­ku sło­ne­go jezio­ra. Tutaj też wymie­nia­my się eks­cy­tu­ją­cy­mi histo­ria­mi z życia przed wyjaz­dem, w jego trak­cie, a tak­że pomy­sła­mi na później.

Archi­tek­tu­ra w górach
Błot­ko sol­ne jak okiem się­gnąć — Jez. Maharlu

Przez dwa dni zwie­dza­my Shi­raz, duże mia­sto z boga­tą histo­rią. W pro­gra­mie pięk­nie odre­stau­ro­wa­ny Vakil Hamam i meczet, kolo­ro­wy bazar, wiel­kie mau­zo­leum Shah Che­raq z milio­na­mi luster, i naj­więk­sza atrak­cja (dla nas) — meczet Nasir al Mulk. Wyglą­da na bar­dzo mały i skrom­ny, ale efekt świetl­ny w środ­ku jest wyjąt­ko­wy! Nie­zli­czo­na ilość kolo­ro­wych witra­ży i pięk­nych, ręcz­nie malo­wa­nych kolo­ro­wych pły­tek na ścia­nach prze­no­si nas w olśnie­wa­ją­cy magicz­ny świat. Wie­czo­rem uko­ro­no­wa­niem tego orien­tal­ne­go spa­ce­ru jest pałac i park Bagh‑e Naran­je­stan. Tutaj też zachwy­ca­my się prze­py­chem naj­pięk­niej­szej sztu­ki kafli, naj­bar­dziej fili­gra­no­wej sto­lar­ki, intar­sji, pokoi z lustra­mi, kolo­ro­wych witra­ży i sztu­ki murar­skiej. Prze­sy­ce­ni wra­że­nia­mi i zmę­cze­ni po wie­lo­ki­lo­me­tro­wym spa­ce­rze po mie­ście póź­no kła­dzie­my się spać. A następ­ne­go ran­ka, już tra­dy­cyj­nie… Wiel­kie mia­sto, upał, stres, duży ruch i maka­brycz­ny styl jaz­dy miej­sco­wych, robią swo­je i nastrój dry­fu­je w złym kie­run­ku. Robi­my sobie krót­ką prze­rwę na ostu­dze­nie emo­cji. Jasiek zwie­dza z dzieć­mi Muzeum Histo­rii Natu­ral­nej, a ja buszu­ję po baza­rze by wzbo­ga­cić moją gar­de­ro­bę wedle kon­wen­cji mody irań­skiej. Wie­czo­rem opusz­cza­my mia­sto i „ucie­ka­my” do Per­se­po­lis, a nasze humo­ry powo­li wra­ca­ją do normy…

Pocą­ce się figu­ry wosko­we w Hamam-Muzeum
Mau­zo­leum Shah Cheraq
Sta­re mia­sto w Shiraz
Meczet Nasir al Mulk
Meczet Nasir al Mulk
Pałac Bagh‑e Naranjestan
Pokój lustrza­ny w Bagh‑e Naranjestan
Pałac Bagh‑e Naranjestan
Tu jeste­śmy — Muzeum Histo­rii Natu­ral­nej w Shiraz
A kuku…

Per­se­po­lis, wspa­nia­łe mia­sto daw­ne­go Impe­rium Per­skie­go, zro­bi­ło na nas duże wra­że­nie. Choć ruiny nie­wie­le zdra­dza­ją z daw­nej świet­no­ści, dzię­ki wypo­ży­czo­nym nowo­cze­snym oku­la­rom VR, sta­re mia­sto w daw­nym pięk­nie zosta­ło przy­wró­co­ne do życia. To był waż­ny efekt dydak­tycz­ny, zwłasz­cza dla dzie­ci, ponie­waż zwie­dza­nie wyko­pa­lisk zawsze wyma­ga­ją dużej wyobraź­ni. Wty­ka­li­śmy więc nasze nosy w ostat­nie zaku­rzo­ne zaka­mar­ki, dowie­dzie­li­śmy się, że przyj­mo­wa­no tu dele­ga­cje z dara­mi nawet z regio­nu dzi­siej­szej Buł­ga­rii, oraz że Cyrus II Wiel­ki był bar­dzo mądrym i dyplo­ma­tycz­nym wład­cą, wyprze­dza­ją­cym swo­je czasy.

Per­se­po­lis
Vir­tu­al reali­ty w Persepolis 
Per­se­po­lis

Po Shi­raz i Per­se­po­lis ruszy­li­śmy z powro­tem w stro­nę morza. Po dro­dze wędru­je­my do sta­rej for­te­cy Dokh­tar, mija­my wyko­pa­li­ska Gor i znaj­du­je­my ciche miej­sce par­kin­go­we nad kanio­nem pośrod­ku kamie­ni­stych gór zamiesz­ka­nych przez noma­dów na połu­dnie od Firu­za­bad. Tutaj robi­my sobie prze­rwę, ponie­waż porząd­ki wzy­wa­ją. Czy­ści­my Fre­da i robi­my w becz­ce dużą ster­tę pra­nia. Leo pra­cu­je z warsz­ta­tem orto­gra­ficz­nym dla szko­ły, a Tosia budu­je swo­ją małą for­te­cę z bło­ta. Póź­nym popo­łu­dniem wędru­je­my wgłąb kanio­nu, odkry­wa­jąc małe źró­dła ter­mal­ne i podzi­wia­jąc umie­jęt­no­ści wspi­nacz­ko­we kóz. Odwie­dza­my rów­nież rodzi­nę noma­dów w ich namio­cie, pije­my her­ba­tę i poma­ga­my gło­wie rodzi­ny zła­go­dzić roz­strój żołąd­ka – kil­ka łyków turec­kiej nalew­ki z igieł sosno­wych czy­ni cuda.

Cie­płe źró­dła w ukry­tym wąwozie
Kozioł­ki matołki

Im bli­żej wybrze­ża, tym bar­dziej dzi­wacz­ne i dzi­kie są pasma gór­skie i doli­ny. Nie­wy­obra­żal­ne siły twór­cze tek­to­ni­ki płyt wpra­wia­ją nas w zdu­mie­nie. War­stwy skal­ne w całej pale­cie kolo­rów wyda­ją się cha­otycz­nie pomie­sza­ne, pofał­do­wa­ne, wygię­te, poła­ma­ne i prze­chy­lo­ne. Ale dla Tosi to tyl­ko „ogni­sty potwór“, któ­ry tutaj tro­chę posza­lał, ponie­waż był bar­dzo roz­złosz­czo­ny. Ogni­sty potwór odwie­dził też sta­ro­żyt­ne mia­sto por­to­we Ban­dar Siraf, nie­gdyś waż­ne cen­trum han­dlo­we na Jedwab­nym Szla­ku, i znisz­czył je potęż­nym trzę­sie­niem zie­mi. Nie­mniej uwa­ża­my, że nadal war­to je odwie­dzić. W szcze­gól­no­ści sta­rą nekro­po­lię, wyku­tą w ska­łach na pochy­łym zbo­czu góry, z dzie­siąt­ka­mi prze­ra­ża­ją­cych szy­bów stud­ni o głę­bo­ko­ści do 80m. Następ­ny odci­nek wybrze­ża w kie­run­ku Ban­dar Abbas cha­rak­te­ry­zu­je prze­mysł petro­che­micz­ny Ira­nu. Tutaj ruro­cią­gi gazu i ropy ze złóż śród­lą­do­wych pro­wa­dzą bez­po­śred­nio do rafi­ne­rii przy morzu, skąd dalej trans­por­to­wa­ne są dro­gą mor­ską. Roz­mach i zasięg są tak wiel­kie, że poku­sa Zacho­du, by mieć tu coś do powie­dze­nia i uszczk­nąć coś dla sie­bie, wyda­je się co naj­mniej wytłu­ma­czal­na. Ale zosta­wia­my ten moloch prze­my­sło­wy za sobą tak szyb­ko, jak to moż­li­we. Z jed­nej stro­ny fale upa­łów, z dru­giej palą­ce się w odle­gło­ści kil­ku­dzie­się­ciu metrów nie­zli­czo­ne wie­że rafi­ne­rii spra­wia­ją, że upal­ne 40°C na zewnątrz jest coraz bar­dziej nie­zno­śne. Na szczę­ście obraz wybrze­ża za mia­stem Par­sian zmie­nia się dia­me­tral­nie. Geo­lo­gia i mor­fo­lo­gia są ude­rza­ją­co podob­ne do wyspy Keszm. Nie bez powo­du ten odci­nek wybrze­ża nazy­wa­ny jest tak­że Irań­ską Rive­rą. Bar­dzo bli­sko Bandar‑e Mogham znaj­du­je­my ład­ną małą pla­żę nad morzem, ale kie­dy pró­bu­je­my zapar­ko­wać na noc, uda­je się nam (po raz pierw­szy w podró­ży!) książ­ko­wo utknąć w pia­sku. Cóż, pro­ce­du­ra jest dość jasna i po spusz­cze­niu powie­trza, odko­pa­niu kół, pod­ło­że­niu desek, pra­cy zespo­ło­wej, blo­ka­dach osi i peł­nym gazie, Fred wkrót­ce znów jest wol­ny a my zosta­je­my nagro­dze­ni wspa­nia­łym zacho­dem słoń­ca. Wie­czo­rem zbie­ra­my muszel­ki i oglą­da­my ład­ne wideo z podró­ży Paoli i Igla po Gru­zji, na któ­rym też nasz Fred jest uwiecz­nio­ny. Jeśli jeste­ście zain­te­re­so­wa­ni, tu link do wideo: Reise­vi­deo

Nekro­po­lia w Ban­dar Siraf
Głę­bo­kie stud­nie na tere­nie nekropolii
Utknę­li­śmy! Ale Tosia już nas stąd wyciągnie.
Nad morzem
Irań­ska Rivera 

Zosta­je­my nad morzem przez parę kolej­nych dni, Leo pisze tu swój nowy blog (przy mojej moty­wa­cji), pra­cow­nia malar­ska Tosi two­rzy jeden obraz po dru­gim, a my pozwa­la­my, by przy­pły­wy, odpły­wy i czas pomię­dzy pły­nę­ły — pan­ta rei, i pró­bu­je­my wchło­nąć coś z nie­wzru­szo­nej powol­no­ści żół­wi mor­skich prze­pły­wa­ją­cych tuż obok. 

Dobrze, że znów zła­pa­li­śmy oddech, ponie­waż nad­cho­dzą­cy „tydzień frach­to­wy“ wyma­gał będzie dużo ner­wów, cier­pli­wo­ści i spo­ko­ju. Pierw­sza pró­ba w Ban­dar Len­geh nie powio­dła się, ponie­waż był week­end i nikt nie mógł spre­cy­zo­wać ani ter­mi­nów ani cen. Na szczę­ście otrzy­ma­li­śmy wystar­cza­ją­co dużo wska­zó­wek i kon­tak­tów od innych podróż­ni­ków, więc kon­ty­nu­owa­li­śmy podróż do Ban­dar Abbas. Tutaj orga­ni­za­cja trwa­ła kil­ka dni — od pro­mu pasa­żer­skie­go, samo­cho­do­we­go dla Fre­da po hote­le, cło i zaku­py hur­to­we, bo Emi­ra­ty są droż­sze. Nie­ste­ty pasa­że­ro­wie i pojazd nadal są prze­wo­że­ni osob­no, co ozna­cza podwój­ny wysi­łek orga­ni­za­cyj­ny i dużo bie­ga­nia. Wie­czo­ry są gorą­ce z 30°C i 95% wil­got­no­ści względ­nej, więc tak napraw­dę odpo­czy­nek też jest względ­ny… Dzie­ci spi­su­ją się na medal, mimo upa­łu, zestre­so­wa­nych rodzi­ców, czę­sto dłu­gich ocze­ki­wań w urzę­dach i biu­rach, mniej­szej ilo­ści jedze­nia i wie­lu spo­tkań. Poza tym jeste­śmy w dużym mie­ście i cią­gle ktoś pod­cho­dzi, zaga­du­je, pyta a my odpo­wia­da­my kolej­ny raz na te same pyta­nia, robiąc sel­fies — zawsze przy­jaź­nie. Nie­mniej jed­nak tutaj bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek czu­je­my się jak małp­ki z zoo, więc cie­ka­wość i radość na nowo­ści cze­ka­ją­ce na nas za hory­zon­tem rośnie z godzi­ny na godzi­nę. Dzień prze­frach­to­wa­nia Fre­da jest sam w sobie wart opo­wie­ści. Na szczę­ście dzię­ki połą­cze­niu sił z Flo­ria­nem i Sarah ze Szwaj­ca­rii, fru­stra­cja była tro­chę mniej­sza. Krót­ko mówiąc, do por­tu wje­cha­li­śmy o 9 rano, a samo­cho­dy były zabez­pie­czo­ne na pro­mie dopie­ro o 23:00. W mię­dzy­cza­sie odby­li­śmy nie­zli­czo­ne bie­gi, nego­cja­cje i twar­de dys­ku­sje, aż w koń­cu musie­li­śmy zatrud­nić „agen­ta”, któ­ry prze­pro­wa­dził nas przez pro­ce­du­rę por­to­wą. Nie­ste­ty lokal­ne struk­tu­ry są tu bar­dzo sko­rum­po­wa­ne. Następ­ne­go ran­ka (w nocy nastą­pi­ło kolej­ne małe trzę­sie­nie zie­mi – 4,5, któ­re hmmm… prze­spa­li­śmy) była nasza kolej i popły­nę­li­śmy szyb­kim kata­ma­ra­nem. To też nie była bła­chost­ka. Cho­ciaż prom pły­nie tyl­ko sześć godzin, w sumie byli­śmy na nogach przez 18 godzin. Tym przy­jem­niej­sza była prze­pra­wa przez Cie­śni­nę Hor­moz o zacho­dzie słoń­ca i noc­leg w kli­ma­ty­zo­wa­nym hote­lu w Szardży/Dubaju.

Budo­wa i odbu­do­wa sta­rych łodzi Dau
Wie­czo­rem pla­ża w Ban­dar Abbas to par­ty highway 
Fred wresz­cie na promie!
Tra­dy­cyj­ne łodzie Dau i ich ładu­nek w Szardży/Dubaju

Następ­ne­go ran­ka, dzie­ci i ja zosta­je­my w hote­lu i tapla­my się w base­nie, a Jaś i Flo­rian zała­twia­ją for­mal­no­ści w por­cie Shar­jah i odzy­sku­ją nasze pojaz­dy. To miłe uczu­cie, że Fred znów jest z nami i bez­piecz­nie poko­nu­je pierw­szych kil­ka kilo­me­trów po Pół­wy­spie Arab­skim. Przez następ­ne dni prze­ży­wa­my szok kul­tu­ro­wy. Mając Fre­da jeste­śmy nie­za­leż­ni od tego dro­gie­go, błysz­czą­ce­go luk­su­su, gdzie pokój hote­lo­wy kosz­tu­je set­ki euro. Dzię­ki Arne i Peti zna­leź­li­śmy nawet miej­sce par­kin­go­we nie­ca­łe pięć minut od Wie­ży Burj Kali­fa, naj­wyż­sze­go dra­pa­cza chmur na świe­cie w cen­trum Duba­ju. Tu gotu­je­my nasze domo­we spa­get­ti po boloń­sku, a potem rusza­my w tra­sę super­la­ty­wów. Super ogrom­ne dra­pa­cze chmur, super pokaz lase­rów, super pokaz tań­czą­cych fon­tann, super ope­ra, wszę­dzie Lam­bor­gi­ni i Fer­ra­ri, wszyst­ko super czy­ste, naj­więk­sze super cen­trum han­dlo­we itp. I tak dalej, i tak dalej przez kil­ka naj­bliż­szych dni. Prze­jeż­dża­my na wyspę pal­mo­wą Jume­irah, jesz­cze wię­cej dra­pa­czy chmur, gigan­tycz­ne jach­ty, gigan­tycz­ne wil­le i pała­ce. Przy­cze­py kem­pin­go­we są wiel­ko­ści domu w zabu­do­wie sze­re­go­wej, a dzię­ki kli­ma­ty­za­cji napę­dza­nej gene­ra­to­ra­mi, pla­że dla kam­pe­rów brzmią nocą jak auto­stra­da w odle­gło­ści stu metrów. Kon­ty­nu­uje­my więc podróż wzdłuż wybrze­ża do Abu Dha­bi. Shop­ping Mall za Shop­ping Mall i kon­sump­cja wyda­je się być naj­wyż­szym prio­ry­te­tem. Umiar tu nie ist­nie­je, a wraz z nim zni­kła weso­łość, któ­rą tak bar­dzo cie­szy­li­śmy się w Ira­nie. Jeśli przyj­rzeć się temu bli­żej, szyb­ko widać, jak to ogrom­ne sza­leń­stwo usług finan­so­wa­ne z ropy naf­to­wej jest w ogó­le moż­li­we. Mia­no­wi­cie udział oby­wa­te­li Emi­ra­tów w całej popu­la­cji wyno­si zale­d­wie 10%. Domi­nu­ją­ce 90% to obco­kra­jow­cy dzię­ki któ­rym funk­cjo­nu­je ta pustyn­na uto­pia (choć zara­bia­ją głów­nie wg sta­wek kra­ju pochodzenia).

W Akwu­arium w Shar­jah — atak moreny
Dobra kry­jów­ka?
Kie­dyś też taki będzie mój
Dubaj Down­town
Duża, wiel­ka, naj­więk­sza! Burj Kha­li­fa i mały wampirek.
Pra­wie na księżyc…!
Giga-Laser-Show
Nasz apar­ta­ment w Duba­ju Downtown

Wśród tych wszyst­kich atrak­cji i super­la­ty­wów nie nale­ży jed­nak zapo­mi­nać o jed­nym z naj­waż­niej­szych — a mia­no­wi­cie o pierw­szym praw­dzi­wym piwie/radlerku po 3 mie­sią­cach. Co za uczta! Pod wzglę­dem ceno­wym pozo­sta­wia jed­nak wie­le do życze­nia… Dla Leo – wiel­kie­go miło­śni­ka moto­ry­za­cji – Emi­ra­ty ofe­ru­ją oczy­wi­ście jesz­cze wię­cej atrak­cji, choć dość szyb­ko nudzi mu się ilość samo­cho­dów luk­su­so­wych i spor­to­wych. Odwie­dzi­li­śmy pra­wie wszyst­kie muzea samo­cho­dów w Emi­ra­tach. I jest tam chy­ba napraw­dę WSZYSTKO, co gdzie­kol­wiek i kie­dy­kol­wiek jeź­dzi­ło po dro­gach świa­ta. Tosia w mię­dzy­cza­sie prze­isto­czy­ła się w małe­go wam­pir­ka (tra­cąc bez­wy­pad­ko­wo dwie gór­ne jedyn­ki) i oczy­wi­ście wróż­ka zębusz­ka tu też dotarła.

A gdzie Duke-brothers?
Emi­ra­tes Natio­nal Car Museum
Hmmm sta­re dobre czasy
Big bro­ther
Nasz pokój hote­lo­wy przy Mari­nie w Abu Dabi.
Stre­etart w Abu Dabi
Hhhmmm, któ­rym pasem dziś jedziemy?
Ara­bia

Naresz­cie, po wie­lu pró­bach i pla­nach spo­tkań, nasz przy­ja­ciel Dean z żoną Nastią i cór­ką Zoyą rów­nież dotar­li do Emi­ra­tów z Ira­nu. Wspól­nie ode­bra­li­śmy ich z por­tu, pomo­gli­śmy prze­pchnąć ich Lan­dro­ver przez pro­ce­du­ry por­to­we i zwie­dzi­li­śmy razem przez dwa dni Expo 2020 w Duba­ju (prze­ło­żo­ne na 2022 z powo­du covi­du). Ponie­waż Expo już się koń­czy­ło, bile­ty były pra­wie roz­da­wa­ne (wcze­śniej bilet dzien­ny z wyprze­dze­niem kosz­to­wał co naj­mniej 85 euro!). Na wysta­wie zanu­rza­my się w mul­ti­me­dial­ny ide­al­ny świat, któ­ry jakoś nie pasu­je do aktu­al­ne­go praw­dzi­we­go świa­ta woj­ny, kry­zy­su finan­so­we­go, pro­ble­mów z covi­dem, zamy­ka­nia gra­nic itp. Wszyst­ko jest i musi być „smart”, „inte­li­gent­ne”, „zrów­no­wa­żo­ne”, w jakiś spo­sób „inno­wa­cyj­ne”, wszę­dzie „hub­sy”, tak jak­by­śmy wczo­raj dopie­ro wyczoł­ga­li się z jaski­ni z kamien­ną sie­kier­ką. Dodat­ko­wo cały teren jest  zabez­pie­czo­ny à la total­ny nad­zór z dro­na­mi, kame­ra­mi, poli­cją cywil­ną, ska­na­mi itp. Mucha nie prze­le­ci… Ale co by nie powie­dzieć, wysta­wy są cie­ka­we, poucza­ją­ce i eks­cy­tu­ją­ce dla dzie­ci. Wędru­je­my więc z pawi­lo­nu wysta­wo­we­go do pawi­lo­nu, a naszy­mi ulu­bio­ny­mi są osta­tecz­nie Eswa­ti­ni, Japo­nia, Rosja i Ara­bia Sau­dyj­ska. Byli­śmy w Pol­sce w cie­ka­wej drew­nia­nej aran­ża­cji, nie uda­ło się wejść do Nie­miec, kolej­ka była na kil­ka godzin (!). W koń­cu jeste­śmy napraw­dę zmę­cze­ni scho­dzo­ny­mi kilo­me­tra­mi, zbyt dużą ilo­ścią ludzi, mul­ti­me­dia­mi i cią­gły­mi dźwię­ka­mi. Tym bar­dziej relak­su­ją­ce jest małe, spon­ta­nicz­ne przy­ję­cie uro­dzi­no­we Zoyi na pla­ży Sufo­uh z domo­wym cia­stem i wizy­tą w kinie.

Pawi­lon Rosji — Expo Dubaj
Słod­ki wam­pir z Laponii
Genial­ne minia­tu­ry z odpa­dów w pawi­lo­nie Japonii
Japoń­ski świat miniatur
Japoń­ski świat miniatur
Świet­na pre­zen­ta­cja mul­ti­me­dial­na w pawi­lo­nie Ara­bii Saudyjskiej
Niem­cy — dla nas nieosiągalne
Z dystan­sem lepiej!

Po 12 dniach w Emi­ra­tach czas ruszyć dalej. Razem z Deanem i Zoyą jedzie­my w kie­run­ku gra­ni­cy z Oma­nem, nocu­jąc w pustyn­nym mie­ście duchów i w oazie Hat­ta. 22 mar­ca rano w dobrych nastro­jach rusza­my do gra­ni­cy z Oma­nem. Ale oczy­wi­ście nic nie jest takie pro­ste, jak­by się mogło wyda­wać… Lan­dro­ver, towa­rzysz podró­ży Deana i Zoyi, nie może wje­chać do Oma­nu, ponie­waż kie­row­ni­ca jest po pra­wej stro­nie. Wie­lo­go­dzin­ne dys­ku­sje są na próż­no, więc po dłu­gich nara­dach obo­je podró­żu­ją dalej na moto­cy­klu (a ich auto stoi zapar­ko­wa­ne w stre­fie gra­nicz­nej). Kil­ka dni póź­niej wynaj­mą na tydzień jeepa z namio­tem na dachu, żeby poje­chać z nami tro­chę dalej wgłąb kra­ju. Tuż po uciąż­li­wym prze­kro­cze­niu gra­ni­cy spo­ty­ka­my Saifa. Uro­dził się w Oma­nie i z ser­decz­ną siłą per­swa­zji zapra­sza nas do sie­bie na kola­cję. Już po chwi­li przyj­mu­je­my jego zapro­sze­nie, a tro­chę póź­niej sie­dzi­my w jego wiel­kim domu, ugosz­cze­ni po kró­lew­sku, roz­ma­wia­jąc o Bogu i świe­cie. Saif ma licz­ną rodzi­nę i dużo podró­żo­wał, więc wie­le się od nie­go dowia­du­je­my o Oma­nie i rela­cjach mię­dzy Orien­tem a Zacho­dem. Następ­ne­go ran­ka, po obfi­tym śnia­da­niu i cie­płym poże­gna­niu, wyru­sza­my dalej na połu­dnie wzdłuż Oce­anu Indyjskiego.

Mia­sto duchów pochło­nię­te przez pustynię
W Muzeum Offroad
Best offro­ader ever!
W gości­nie u Saifa
Saif, Zoya i Leo.

Nie­co póź­niej jedzie­my razem z Deanem i Zoyą w góry Jabal Shams, pasmo gór­skie w pół­noc­nym Oma­nie. Zaopa­trzy­li­śmy się w mnó­stwo pro­wian­tu i zatan­ko­wa­li­śmy za 60 cen­tów za litr. Dro­ga asfal­to­wa szyb­ko prze­ista­cza się w tra­sę tere­no­wą. Przez wąwo­zy i gro­bow­ce Al Ayn wkrót­ce docie­ra­my do pierw­szej doli­ny rzecz­nej wadi z nie­bie­ski­mi natu­ral­ny­mi base­na­mi wod­ny­mi. Oman jest zna­ny ze swo­ich wyjąt­ko­wych wadi, a my odkry­je­my ich jesz­cze wie­le. Ale naj­pierw wspi­na­my się na tamę wadi z raj­ski­mi base­na­mi. Nur­ko­wa­nie w chłod­nej, czy­stej (i słod­kiej!) wodzie przy 40°C i tyl­ko 18% wilg.wzgl. jest po pro­stu nie­biań­skie. Piski rado­ści odbi­ja­ją się echem od ścian skal­nych i nawet po dwóch godzi­nach nur­ko­wa­nia, ska­ka­nia i plu­ska­nia się, trud­no jest zachę­cić dzie­ci do powro­tu. Wspi­nacz­ka powrot­na będzie żmud­na, bo trud­no oprzeć się tym chwi­lom ochłody.

Miesz­kań­cy wadi
Base­ny raj­skie w Wadi-Damm
Ruiny mia­sta i oazy Ghul

Kolej­ną geo­gra­ficz­ną atrak­cją jest tak zwa­ny Wiel­ki Kanion Oma­nu — Wadi Nakher z jego głę­bo­ki­mi na ponad 1000m, czę­ścio­wo pio­no­wy­mi ścia­na­mi skal­ny­mi. Przez dno doli­ny, któ­ra miej­sca­mi ma tyl­ko 20m sze­ro­ko­ści, pro­wa­dzi tra­sa tere­no­wa w głąb kanio­nu i koń­czy się w małej, na wpół opusz­czo­nej wio­sce. W poło­wie dro­gi daje­my odpo­cząć Fre­do­wi, a ostat­nie kil­ka kilo­me­trów jedzie­my jeepem Deana. Noc­leg w tym gigan­tycz­nym wąwo­zie będzie nie­za­po­mnia­ny – magia miej­sca a dla dzie­ci moje nale­śni­ki, któ­rych zawsze za mało. Następ­ne­go ran­ka wspi­na­my się 1200m na ​​pła­sko­wyż Jabal Shams, bez­po­śred­nio nad kanio­nem Nakher. Fred wal­czy dziel­nie przez dwie godzi­ny, a my zosta­je­my nagro­dze­ni spek­ta­ku­lar­ny­mi wido­ka­mi na góry i głąb kanio­nu. Nie­dłu­go potem idzie­my na wędrów­kę słyn­ną tra­są „bal­co­ny tour”, któ­ra pro­wa­dzi bez­po­śred­nio skra­jem kanio­nu na nie­co niż­szej pół­ce skal­nej do opusz­czo­nej wio­ski z tara­sa­mi rol­ni­czy­mi, małym jezior­kiem i jaski­nią — wszyst­ko przy­le­ga­ją­ce jak orle gniaz­do do gigan­tycz­nej prze­pa­ści. Tyl­ko 4km w każ­dą stro­nę, ale mak­sy­mal­na kon­cen­tra­cja i brak lęku wyso­ko­ści to pod­sta­wa. Na koń­cu tra­sy jeste­śmy nagro­dze­ni wido­ka­mi zapie­ra­ją­cy­mi dech w pier­siach i podzi­wia­my ludzi, któ­rzy kie­dyś tu miesz­ka­li. Bez­piecz­nie i szczę­śli­wie docie­ra­my na gór­ski pła­sko­wyż, gdzie w przy­jem­nych chłod­nych tem­pe­ra­tu­rach cie­szy­li­śmy się zacho­dem słoń­ca z duszo­ną kapu­stą, Miriam Make­bą i opo­wie­ścia­mi Deana o RPA.

Następ­ne­go dnia zje­cha­li­śmy z gór i tyl­ko kil­ka kilo­me­trów dalej zwie­dzi­li­śmy Nizwę, cen­trum upra­wy dak­ty­li w Oma­nie. Aby uciec przed upa­łem, zwie­dzi­li­śmy duży, pięk­nie odre­stau­ro­wa­ny zamek i dowie­dzie­li­śmy się wie­le o dak­ty­lach, ich prze­twa­rza­niu i dys­try­bu­cji. Ale tutaj też przy­szedł czas na poże­gna­nie z Deanem i Zoyą, ponie­waż bez ich Lan­dro­ve­ra nie chcą dalej podró­żo­wać, a dru­ga poło­wa rodzi­ny już cze­ka na nich w domu na Mau­ri­tiu­sie. W cza­sie, któ­ry spę­dzi­li­śmy razem w Tur­cji, a póź­niej w Emi­ra­tach i Oma­nie, nawią­za­ła się sil­na przy­jaźń, szcze­gól­nie mię­dzy dzieć­mi. Przy wie­czor­nym zmierz­chu popły­nę­ło wie­le łez. Ale jed­no jest pew­ne — prę­dzej czy póź­niej znów się zobaczymy…

Głąb Wadi Nakher
Bal­co­ny walk w Jabal Shams
Bal­co­ny walk w Jabal Shams
Kto jest bar­dziej głodny…
Bal­co­ny walk
Mali miesz­kań­cy wioski
Nie­zli­czo­na ilość spa­lo­nych opon (od gorą­cych hamulców)
Zamek w Nizwie
Nizwa…

Jed­ni odcho­dzą, inni przy­cho­dzą. Chwi­lę po poże­gna­niu powi­ta­li­śmy Chri­stia­na i Ane­tę (tra­ve­ling­sun­dan­cer). Ane­ta jest peda­go­giem, i szyb­ko wie­dzia­ła, jak osu­szyć łzy Anto­nii, mimo że dopie­ro się pozna­li­śmy. Obo­je byli „w lock­dow­nie covi­do­wym” w Oma­nie przez ponad osiem mie­się­cy, a potem musie­li zosta­wić tu swo­ją cię­ża­rów­kę i pole­cieć do domu. Wró­ci­li teraz pra­wie dwa lata póź­niej, aby w cią­gu dwóch mie­się­cy spro­wa­dzić cię­ża­rów­kę do Nie­miec. Dobrze zna­ją Oman i dali nam wie­le świet­nych wska­zó­wek z ich podróży.

Z Ane­tą w Christianem

Nizwa leży na rów­ni­nie na wyso­ko­ści ok. 800m npm i jest tu odpo­wied­nio gorą­co (ok. 40°C). Więc ucie­ka­my na pół­noc na 2000m, i grzbiet zwa­ny Sha­raf al-Ala­mayn masy­wu Jabal Shams. Nie tyl­ko jest tu chłod­niej o 15°C, ale są też fan­ta­stycz­ne wido­ki na suro­we pasma gór­skie i doli­ny dooko­ła. Wyma­rzo­ne miej­sce na prze­bu­dze­nie i na świę­to­wa­nie moich uro­dzin. Oprócz pięk­nych upo­min­ków, ser­ni­ka z tru­skaw­ka­mi, i dużej por­cji uczu­cia robi­my sobie małą wędrów­kę po stro­mych urwiskach.

Sole­ni­zant­ka
Sha­raf al-Alamayn

Następ­ne­go dnia tra­sa pro­wa­dzi stro­mo w dół do kolej­nych wadi i kanio­nów. 1200 metrów wyso­ko­ści poko­nu­je­my na 1. bie­gu z reduk­cją i blo­ka­dą mię­dzy­osio­wą i pręd­ko­ścią peł­za­cza, bo wąska, zaku­rzo­na tra­sa ze ścia­na­mi opa­da­ją­cy­mi miej­sca­mi set­ki metrów i bar­dzo cia­sny­mi ser­pen­ty­na­mi to nie zaba­wa! Ten odci­nek to jed­na z naj­bar­dziej wyma­ga­ją­cych tras offro­ado­wych naszej wypra­wy. Dzię­ki umie­jęt­no­ściom Jaś­ka poko­nu­je­my go bez szwan­ku, mija­my malow­ni­cze gór­skie wio­ski, takie jak Hatt i Bilad Sayt, i nocu­je­my przy wej­ściu do kanio­nu węży (Sna­ke Cany­on). Pośrod­ku tego dzi­kie­go gór­skie­go świa­ta pie­cze­my ostat­nie słod­kie pata­ty poda­ro­wa­ne przez Saifa i oglą­da­my film „Zew krwi” (adap­ta­cja powie­ści Jac­ka Lon­do­na). Przez kil­ka następ­nych dni prze­mie­rza­my wie­le pięk­nych dolin, wędru­je­my przez Lit­tle Sna­ke Cany­on z prze­rwą na kąpiel w skal­nym base­nie, zwie­dza­my Wadi Kha­ro­us do Al Alia i wspi­na­my się w wąwo­zie As Suwayb wzdłuż sta­re­go kana­łu nawad­nia­ją­ce­go (falaj) do wodo­spa­du w jaski­ni. Jemy też porząd­ne­go ham­bur­ge­ra w Al Awa­bi, bo kolej­ny dzień to począ­tek Rama­da­nu. Robi się coraz gorę­cej i każ­da wędrów­ka to wyczyn i moty­wa­cja. Posta­na­wia­my więc opu­ścić góry i udać się w kie­run­ku sto­li­cy, Maska­tu. Po dro­dze nocu­je­my w Wadi Al Aby­ad, któ­ry co praw­da zapra­sza ład­ny­mi pal­ma­mi i skal­ny­mi base­na­mi, ale osta­tecz­nie powie­trze tu stoi, zero ochło­dy i do tego tra­fi­li­śmy na dzień pra­nia miej­sco­wej bab­ci, więc ochło­da w mydli­nach nas nie prze­ko­nu­je. W Nakh­tal zatrzy­mu­je­my się tyl­ko na chwi­lę, a dzie­ci kąpią się w słyn­nych cie­płych(!) źró­dłach. Teraz w naszych gło­wach dud­ni tyl­ko jed­no – klimatyzacja.

Wio­ski i oazy w Górach Hajar
Ryb­ki w Lit­tle Sna­ke Canyon
Sys­tem Falaj w Al Suwayb
Sys­tem Falaj w Al Suwayb
Al Alia w Wadi Kharous
Lit­tle Sna­ke Canyon
Gorą­ce źró­dła w Nakhtal 

I tak docie­ra­my do Maska­tu, odda­je­my pra­nie i zanu­rza­my się bez­po­śred­nio w miej­skim świe­cie cen­trum han­dlo­we­go. Wita nas przy­jem­na tem­pe­ra­tu­ra 20°C. Jest Rama­dan, skle­py i kory­ta­rze są pra­wie puste. Czas i ludzie mija­ją nas o poło­wę wol­niej, wokół nas uno­szą się zapa­chy kadzi­dła, a z gło­śni­ków pły­ną nie­prze­rwa­nie mistycz­ne, medy­ta­cyj­ne arab­skie pie­śni. Zanu­rza­my się przez dwie godzi­ny w tę świą­ty­nię kon­sump­cji, ulu­la­ni, że aż w koń­cu trud­no nam się obu­dzić z tego hip­no­tycz­ne­go orien­tal­ne­go snu. W podob­ny spo­sób pla­nu­je­my kolej­ne dni w Maska­cie. W połu­dnio­we upa­ły albo idzie­my do muzeum, albo idzie­my na zaku­py do jed­ne­go z wiel­kich hiper­mar­ke­tów. Na noc sto­imy bez­po­śred­nio nad oce­anem, więc do pew­ne­go stop­nia moż­na to znieść. Muzea obej­mu­ją Muzeum Histo­rii Natu­ral­nej ze szkie­le­tem olbrzy­mie­go wie­lo­ry­ba, Muzeum Nauki i Ropy oraz Muzeum Naro­do­we. W Muzeum Ropy dzie­ci dowia­du­ją się wszyst­kie­go o powsta­wa­niu, eks­plo­ra­cji, pro­duk­cji i prze­twa­rza­niu ropy. Bar­dzo spryt­ne roz­wią­za­nie dydak­tycz­nie tuż obok, ośro­dek nauko­wo-eks­pe­ry­men­tal­ny na temat alter­na­tyw­nej pro­duk­cji ener­gii i epo­ki „gdy ropa się skoń­czy“. Bo jak tu wyraź­nie widać, szczyt eks­plo­ata­cji już daw­no minął, przy­naj­mniej na Pół­wy­spie Arabskim.

Gaze­la Oryx w Muzeum Przyrody
Cen­trum eks­pe­ry­men­tal­ne w Muzeum Ropy i Gazu

Z nasze­go par­kin­gu w Maska­cie naprze­ciw­ko sta­re­go cen­trum mia­sta mamy bar­dzo ład­ny widok na port. Wyda­je się, że pod­czas rama­da­nu czas wszę­dzie się zatrzy­mał – przy­naj­mniej do zacho­du słoń­ca, prze­ry­wa­ny jedy­nie cichy­mi modli­twa­mi muezi­na. Nasz wzrok spo­koj­nie prze­śli­zgu­je się po por­cie. Tu tan­ko­wiec spo­koj­nie koły­sze się na falach, tam jacht suł­ta­na, któ­ry bar­dziej przy­po­mi­na spo­ry sta­tek wyciecz­ko­wy, aż tu nagle – ona, gigan­tycz­na, przy­wią­za­na do nabrze­ża AIDA BELLA. Nagle na małą sta­rów­kę i bazar wpa­da­ją set­ki nie­miec­kich tury­stów. Bla­dzi, uzbro­je­ni w tor­bę na pasku, maskę na twa­rzy i prze­waż­nie o spię­tym spoj­rze­niu, mija­ją rado­śnie natręt­nych han­dla­rzy. W cią­gu zale­d­wie kil­ku godzin pędzą przez ten kawa­łek orien­tal­nej kul­tu­ry, z któ­re­go praw­do­po­dob­nie nie­wie­le wię­cej im zosta­nie niż powiew mistycz­nych kadzi­de­łek. Jeste­śmy zakło­po­ta­ni, dozna­je­my małe­go szo­ku kul­tu­ro­we­go (w dru­gą stro­nę) i czu­je­my się dalej od domu niż kie­dy­kol­wiek. Nie osą­dza­my ale stwier­dza­my, że roz­bież­ność tych dwóch kul­tur jest dla nas tak wiel­ka, że ​​trud­no się nam w tym odna­leźć. I zno­wu kwe­stia cza­so­wej i kul­tu­ro­wej dyla­ta­cji cza­su… W każ­dym razie szyb­ko się wyco­fu­je­my i woli­my oglą­dać ten spek­takl z dale­ka. Kie­dy jed­nak wie­czor­ne modli­twy muezi­na  zosta­ją nagle zagłu­szo­ne przez „Lam­ba­dę” w towa­rzy­stwie kolo­ro­wych świa­teł dys­ko­te­ko­wych z pokła­du AIDY, jeste­śmy po pro­stu zażenowani…

Aida w por­cie w Maskat

Znów ucie­ka­my z wiel­kie­go mia­sta. Cią­gnie nas ponow­nie na zaku­rzo­ne tere­no­we dro­gi i do wadi z ich nie­bie­ski­mi base­na­mi. Fred dziel­nie prze­no­si nas na koniec Wadi Ara­biy­in, nad cudow­nie czy­ste i chłod­ne base­ny skal­ne oto­czo­ne góra­mi i ogro­da­mi palm dak­ty­lo­wych. W ten spo­sób moż­na cał­kiem dobrze znieść upał. Tutaj też robi­my sobie jed­ną z naj­pięk­niej­szych wędró­wek w wadi, pod­czas któ­rej musi­my prze­pły­nąć przez kil­ka natu­ral­nych kaska­do­wych base­nów i wspi­nać się po wiel­kich gła­zach. Dzie­ci świet­nie się bawią – zwłasz­cza ska­cząc z kil­ku­me­tro­wych wysokości.

Par­king w Wadi-Ara­biy­in, tuż obok base­nu skalnego
Sko­ki i szaleństwa

Wzdłuż wybrze­ża przez Sur, kon­ty­nu­uje­my podróż wokół pasm gór­skich i wzdłuż pusty­ni Wahi­ba do Wadi Bani Kha­lid. Tutaj spo­ty­ka­my się z Arne, Peti & Kids, co było już od daw­na pla­no­wa­ne. Spę­dza­my razem kil­ka dni w wadi, pły­wa­jąc, wędru­jąc, opo­wia­da­jąc histo­rie, wymie­nia­jąc się pla­na­mi, wska­zów­ka­mi i pomy­sła­mi. W Wadi Hawar dzie­ci prze­ści­ga­ją się we wspi­nacz­ce, a Leo i Jaś usta­na­wia­ją ich rekord sko­ku ze ska­ły do wody wyno­szą­cy dobre 8m. Na koniec robi­my wspól­ny wypad na pusty­nię Wahi­ba-Sands. To pusty­nia książ­ko­wa o nie­wiel­kich wymia­rach, łatwym dojeź­dzie i z tego powo­du uwa­ża­na jest za naj­le­piej prze­ba­da­ną nauko­wo pusty­nię na świe­cie. Ale to nie gwa­ran­tu­je uda­nej prze­pra­wy lub nie ochro­ni przed utknię­ciem w pia­sku… I to wła­śnie się nam przy­tra­fi­ło. Bo Fred to dziel­ny towa­rzysz tere­no­wy, ale wiel­błą­dem nie jest i po pro­stu bra­ku­je mu kil­ku koni mecha­nicz­nych na pustyn­ny pia­sek. Dzię­ki Arne i jego stat­ko­wi pustyn­ne­mu szyb­ko uwal­nia­my Fre­da z opa­łów, by chwi­lę póź­niej cie­szyć się cudow­ną pustyn­ną nocą pod gwiazdami.

Spusz­cza­nie powie­trza przed wjaz­dem do pustyni
Dwa stat­ki pustynne
Wspi­nacz­ka na wydmy Wahiba-Sands
Pustyn­na błyskawica

Po poże­gna­niu Arne & Co. rusza­ją dalej na pół­noc, a my kie­ru­je­my się na połu­dnie do Sala­lah, gdzie w odle­gło­ści pra­wie 1000 km powin­na cze­kać na nas inna, łagod­niej­sza stre­fa kli­ma­tycz­na. Potrze­bo­wa­li­śmy tego pil­nie, bo nawet woda w 200l zbior­ni­ku ma już tem­pe­ra­tu­rę 35°C, a jeśli w nocy otwo­rzy­my sza­fę, to wypa­da gorą­ca odzież. Więc pnie­my się dalej wzdłuż wybrze­ża, odwie­dza­my Sugar Dunes (wydmy bia­łe jak cukier puder) tuż nad oce­anem, lagu­ny z fal­min­ga­mi i pal­ma­mi, zatocz­ki z wiel­błą­da­mi i kość­mi wie­lo­ry­bów, a Leo poraz pierw­szy uczy się pro­wa­dzić Fre­da. Dłu­gie odcin­ki tra­sy są dość mono­ton­ne, dla­te­go sta­ra­my się poko­nać dystans, co nie zawsze jest łatwe bo mamy sil­ny prze­ciw­ny wiatr i stąd śred­nią pręd­kość 70 km/h. Jeśli uda się poko­nać 300km dzien­nie, to jeste­śmy szczę­śli­wi. Po kil­ku dniach pierw­szą dużą zmia­ną jest urwi­sty zjazd na wybrze­że w Shu­wa­imiy­ah i sąsied­nie wadi o tej samej nazwie z wodo­spa­dem i natu­ral­nym base­nem. Spo­ty­ka­my rów­nież Dir­ka i Gabi Poetz­schów, parę doświad­czo­nych glob­tro­te­rów z Nie­miec, któ­rzy z jed­nej stro­ny doda­ją otu­chy na powrót do Nie­miec, ale z dru­giej moty­wu­ją do nowych wyzwań podróżniczych.

Ponoć wiel­błą­dy jedzą wszystko… 
Spo­tka­nie pusty­ni z Oce­anem Indyjskim
Sugar dunes
Sugar dunes nad O. Indyjskim
Pustyn­na bły­ska­wi­ca 2
Nowy kie­row­ca
Gdzieś tam jest asfaltówka…
Lagu­na 3 Palmy 
Kości wie­lo­ry­ba
Pła­sko­wyż nad Shuwaimiyah 
Route 66
Lagu­na Suneik
Mię­dzy Lagu­ną Sune­ik a oceanem
Lawi­ny kamien­ne na drodze

Docie­ra­my wresz­cie do Shu­wa­imiy­ah. Odtąd mono­to­nia się koń­czy, a Góry Dho­far w sza­lo­ny i spek­ta­ku­lar­ny spo­sób spo­ty­ka­ją się z Oce­anem Indyj­skim. Nad­brzeż­na dro­ga wije się w górę i w dół, gigan­tycz­ne war­stwy geo­lo­gicz­nie są na wycią­gnię­cie ręki, a jeden punkt wido­ko­wy na tur­ku­so­wy oce­an goni dru­gi. Wędru­je­my przez Lagu­nę Sunejk do oce­anu, patrzy­my na kil­ku­set­me­tro­wy wodo­spad (o tej porze suchy) i zatrzy­mu­je­my się w zato­ce nie­da­le­ko mia­stecz­ka Hasik. Tę cen­ną wska­zów­kę dosta­li­śmy od Chri­sa i Ane­ty, bo naj­praw­do­po­dob­niej są tu del­fi­ny. Tosia wsta­je o wscho­dzie słoń­ca, wędru­je samot­nie po pla­ży i wyglą­da na to, że umó­wi­ła się z nimi na taj­ne spo­tka­nie. Bo o 10 rano już SĄ! Co naj­mniej dzie­sięć sztuk, tuż przed naszy­mi „drzwia­mi”. Zakła­da­my maski do nur­ko­wa­nia, ostroż­nie wypły­wa­my i cze­ka­my. Chwil­kę póź­niej pod­pły­wa­ją do nas na 1 – 2m, są przed, obok i pod nami. Może przez jakieś 2 – 3 minu­ty. Patrzą na nas, pod wodą robią fikoł­ki i gdy ich cie­ka­wość jest zaspo­ko­jo­na, powo­li odpły­wa­ją. Nie­za­po­mnia­ne prze­ży­cie dla każ­de­go z nas! Nie­ste­ty nie­za­po­mnia­ne są rów­nież licz­ne śmie­ci wyrzu­ca­ne na pla­żę i pły­wa­ją­ce w wodzie. Leo póź­niej towa­rzy­szy jesz­cze w wodzie duże­mu żół­wio­wi, któ­ry wła­śnie uwol­nił się z pla­sti­ko­wej tor­by a z odno­gi wysta­je mu gru­by haczyk. Dla dzie­ci ogrom­ne zanie­czysz­cze­nie śro­do­wi­ska (w wie­lu for­mach), któ­re­go doświad­czy­ły do ​​tej pory pod­czas podró­ży, jest i pozo­sta­je nie­zro­zu­mia­łe. Jako rodzi­ce nie mamy odpo­wie­dzi na pyta­nie dla­cze­go tak jest, ale wstyd nam, że nasza i poprzed­nia gene­ra­cja tak mało trosz­czy się o śro­do­wi­sko naturalne.

Zato­ka del­fi­nów przy Hasik
Nur­ko­wa­nie z delfinami
Wiel­ka­noc 2022
Zają­czek wiel­ka­noc­ny scho­wał coś mię­dzy skałami…

Nad­cho­dzi Wiel­ka­noc. I oczy­wi­ście też świę­tu­je­my, z malo­wa­niem pisa­nek, wiel­ka­noc­nym chle­bem i cia­stem. Nawet Zają­czek Wiel­ka­noc­ny w zaska­ku­ją­cy spo­sób też tu dotarł i ukrył kil­ka smacz­nych i prak­tycz­nych pre­zen­tów mię­dzy ska­ła­mi na brze­gu. Na szczę­ście w koń­cu zro­bi­ło się kil­ka stop­ni chłod­niej w porów­na­niu z pół­no­cą. Ceną za to jest jed­nak znacz­nie wyż­sza wil­got­ność powie­trza (ponad 95% RH). To ozna­cza kle­je­nie się wszyst­kich i wszyst­kie­go. Nie tyl­ko my, ale też szaf­ki, drzwi, prze­ście­ra­dła, kie­row­ni­ca itp. Trze­ba się do tego przy­zwy­cza­ić. A jeśli już nie da rady, do trze­ba ucie­kać w góry Dho­far. I to wła­śnie zro­bi­li­śmy po nur­ko­wa­niu w Eagles Bay. Za Mir­bat wto­czy­li­śmy się z Fre­dem na pra­wie 1100m npm. Po dro­dze minę­li­śmy mały las baoba­bów, któ­re moż­na zna­leźć tyl­ko w Afry­ce. Wyglą­da­ją jak butel­ki do góry noga­mi i mogą być wie­lo­wie­ko­we. Przez przy­pa­dek spo­ty­ka­my tu rumuń­ski zespół badaw­czy, któ­ry poka­zu­je nam 1000-let­ni okaz. Na Jabal Sam­han jest znacz­nie chłod­niej i bar­dziej sucho, dzię­ki cze­mu może­my znów swo­bod­niej oddy­chać. Zosta­je­my tro­chę dłu­żej w górach, scho­dzi­my do sze­ro­kie­go na 120m i głę­bo­kie­go na 200m kra­te­ru kra­so­we­go (Tawi Aty­ar), gdzie mro­wi w nogach gdy sto­imy na sta­rej, zardze­wia­łej plat­for­mie, oraz prze­ci­na­my opu­sto­sza­ły Wadi Dar­bat w dro­dze do Taqah. Choć jest to kuszą­ce, kąpiel w natu­ral­nych base­nach nie jest tutaj zale­ca­na ze wzglę­du na wyso­kie ryzy­ko schi­sto­so­ma­to­zy. Tuż przed Taqah nocu­je­my na tere­nie dzie­dzic­twa UNESCO przed ruina­mi sta­re­go legen­dar­ne­go mia­sta Sum­hu­ran — sta­ro­żyt­ne­go cen­trum han­dlu kadzidłami.

Kto jest bar­dziej spra­gnio­ny? Nowa posa­da Jaś­ka w Mirbat
W dro­dze do Eagles Bay
1000. let­ni baobab
Pra­nie na Jabal Samhan
Pra­wie 1000m pod nami na Jabal Samhan
Przy­ja­cie­le wielbłądów
Wadi-Dar­bat
Antycz­ne mia­sto Sumhuran

Po inten­syw­nym zwie­dza­niu muzeum i ruin, kon­ty­nu­uje­my podróż do Sala­lah. Im dłu­żej w Oma­nie, tym inten­syw­niej towa­rzy­szy nam mistycz­ny zapach kadzi­dła i jego sta­ro­żyt­ne kul­tu­ro­we i ducho­we zna­cze­nie. W Sala­lah – jego ojczyź­nie – zaopa­tru­je­my się w pokaź­ną ilość tego żywicz­ne­go zło­ta. W muzeum miej­skim dowia­du­je­my się dużo wię­cej o regio­nie, sta­ro­żyt­nych szla­kach żeglu­gi i histo­rii han­dlu kadzi­dła­mi. I powo­li, czy tego chce­my, czy nie, zbli­ża­my się do punk­tu zwrot­ne­go naszej podró­ży… Zwal­nia­my, odwie­dza­my grób pro­ro­ka Hio­ba, a potem dzi­kie syczą­ce i plu­ją­ce „Blow Holes” na wybrze­żu Mugh­sayl. Na koniec docie­ra­my do dzi­kich zato­czek Fizay­ah i Sha­at, z ich bia­ły­mi pla­ża­mi i tur­ku­so­wą wodą – tak napraw­dę wyglą­da raj! Sie­dzi­my, podzi­wia­my, pły­wa­my, cza­sem nur­ku­je­my w oce­anie, cza­sem wędru­je­my po roz­gwież­dżo­nym nie­bie. Dzie­ci ska­czą przez fale i lamen­tu­ją w łóż­ku w nocy po nie­unik­nio­nym opa­rze­niu sło­necz­nym. Ale muzy­ka fal w koń­cu je uśpi…

Coco­nut Beach Salalah
Kadzi­dła z róż­nych regio­nów Dhofar
Kwia­ty kadzidłowca
Sta­ro­żyt­ne dro­gi han­dlo­we kadzideł 
Model Fala­ja w Muzeum Salalah
Grób pro­ro­ka Hioba
Mugh­sayl Beach
Fazay­ah Beach
Fazay­ah Beach
Sko­ki przez fale
Podwój­na pla­ża w Fazayah
Nad chmu­ra­mi w Shaat
Tra­sa offro­ad do Hid­den Beach w Shaat
Over the rainbow…
Tra­sa w dół do Hid­den Beach
Wędrów­ka po ska­łach przy Hid­den Beach

Wido­ki z pra­wie 700-metro­wych kli­fów nad Oce­anem Indyj­skim zapie­ra­ją dech w pier­siach. Jed­nak ta wyma­rzo­na sce­ne­ria prze­sta­je się liczyć, gdy pomy­śleć, że zale­d­wie kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów dalej dzie­je się jed­na z naj­więk­szych kata­strof huma­ni­tar­nych na świe­cie. W Jeme­nie od pra­wie ośmiu lat sza­le­je bru­tal­na woj­na domo­wa, któ­ra nie­ste­ty nie przy­cią­ga uwa­gi świa­to­wej opi­nii publicz­nej. Według WHO i ONZ do tej pory umar­ło 380 000 osób, głów­nie z powo­du gło­du, cho­rób i bra­ku wody, a dal­szych ok. 400 000 dzie­ci jest zagro­żo­nych śmier­cią gło­do­wą. Tutaj tak­że, podob­nie jak wcze­śniej pisa­li­śmy o kon­flik­cie turec­ko-kur­dyj­skim, nie moż­na dzie­lić stron wal­czą­cych na abso­lut­nie dobre i cał­ko­wi­cie złe. Taki podział był­by nie­re­al­ny i nie­spra­wie­dli­wy. Tak samo, jak nie ma wojen waż­niej­szych i mniej waż­nych. Na koń­cu cier­pią ludzie, któ­rzy ani nie chcą woj­ny i ani się do niej nie przy­czy­ni­li. Może wła­śnie dla­te­go pozor­nie sta­ro­mod­ny pacy­fizm jest tak fun­da­men­tal­nie waż­ny w naszych czasach.

Widok na Jemen

Choć jesz­cze nie za bar­dzo cią­gnie nas do domu, teraz ofi­cjal­nie zaczy­na­my wra­ca­nie. Z nostal­gią żegna­my „Hid­den Beach”, choć ja nie mogę ode­rwać się od tego skraw­ka Zie­mii i dopie­ro kil­ka dni póź­niej melan­cho­lia mija. Musi­my się śpie­szyć, bo za kil­ka dni skoń­czy się Rama­dan i zaczy­na­ją waka­cje, co ozna­cza że amba­sa­dy i agen­cje będą zamknię­te przez 2 tygo­dnie. Z wia­trem i roz­grza­ną do czer­wo­no­ści auto­stra­dą szyb­ko (jak na Fre­da ok. 85km/h) prze­miesz­cza­my się na pół­noc. Leo odra­bia lek­cje w trak­cie jaz­dy, Tosia bawi się z tyłu swo­imi plu­sza­ka­mi, a wie­czo­ra­mi oglą­da­my sta­re fil­my dla dzie­ci o duchach. W Al-Kha­luf żegna­my się z dzi­kim wybrze­żem, a nas żegna duża ławi­ca del­fi­nów. Leo obser­wu­je z bli­ska jado­wi­tą żmi­ję zako­pa­ną w pia­sku, kie­dy aku­rat pół metra od niej „pod­le­wał” wydmy, a Tosia i ja wró­ci­ły­śmy z poran­ne­go spa­ce­ru po pla­ży w dziw­nym pie­cze­niem stóp… hmmm bli­skie spo­tka­nie z medu­za­mi. Wresz­cie w Maska­cie w amba­sa­dzie Ira­nu dosta­je­my wizy, dosłow­nie w ostat­niej chwi­li, bo w powie­trzu czuć wibra­cje koń­ca Rama­da­nu. Naszym ostat­nim celem w Oma­nie jest gór­ski pła­sko­wyż Jebel-Akh­dar. Za poste­run­kiem poli­cji wjeż­dża­my stro­my­mi ser­pen­ty­na­mi na 1500m. Prze­pusz­cza­ne są tyl­ko pojaz­dy z napę­dem na wszyst­kie koła. Spę­dza­my  trzy dni na pła­sko­wy­żu i robi­my chy­ba naj­pięk­niej­szą dla nas wędrów­kę tutaj w Oma­nie. Scho­dzi­my 600m wgłąb wąwo­zu, mija­jąc opusz­czo­ne gli­nia­ne wio­ski i oazy palm dak­ty­lo­wych i tur­ku­so­wy­mi base­na­mi skal­ny­mi. Tu na dole czas bie­gnie ina­czej, to inny, minio­ny i zacza­ro­wa­ny świat. “Lost Vil­la­ges Hike” na dłu­go pozo­sta­nie w naszej pamię­ci — tak­że ze wzglę­du na ogrom­ny wysi­łek w dro­dze powrot­nej, spo­wo­do­wa­ny upa­łem i pra­gnie­niem. Dalej kon­ty­nu­uje­my podróż do Nizwy, kupu­je­my dak­ty­le, zwie­dza­my jesz­cze kil­ka sta­rych gli­nia­nych osad i pała­ców, a potem krok po kro­ku zbli­ża­my się do domu.

Opusz­czo­ne wio­ski-oazy Imti 
Oaza Bir­kat al Mouz
“Lost Vil­la­ge Hike” na Jabal-Akhdar
Opusz­czo­na wioska
Pool w oazie dak­ty­lo­wej w Jabal-Akhdar
Pola na tara­sach w Al Ain
Wędrów­ka “Three Vil­la­ge Walk” Jabal-Akhdar
Pia­ski pustynne…

W Oma­nie powo­li koń­czy­my nasze woja­że odkryw­cze. Tej kraj to praw­dzi­wa uczta dla oczu, zwłasz­cza dla nas geo­gra­fów i przy­rod­ni­ków. Ze wzglę­du na swo­je tek­to­nicz­ne poło­że­nie przy­po­mi­na gigan­tycz­ną księ­gę geo­lo­gicz­ną lub wiel­kie muzeum geo­lo­gii. Tu sty­ka­ją się pły­ta euro­azja­tyc­ka i afry­kań­sko-arab­ska i two­rzą ogrom­ny prze­krój przez wszyst­kie epo­ki geo­lo­gicz­ne na lądzie. To ewe­ne­ment na ska­lę świa­to­wą. Świat fau­ny jest tu rów­nież egzo­tycz­ny i róż­no­rod­ny. Dzie­ci szcze­gól­nie lubią wiel­błą­dy, a Leo stał się ich praw­dzi­wym zakli­na­czem. W ten spo­sób mogą je kar­mić, gła­skać i przy­tu­lać. Jeste­śmy rów­nież pod wiel­kim wra­że­niem sko­ku milo­we­go, jaki Oman doko­nał w cią­gu ostat­nich 50 lat z pozio­mu quasi-śre­dnio­wiecz­ne­go do nowo­cze­sne­go, wyso­ko roz­wi­nię­te­go kra­ju. Z jed­nej stro­ny wszyst­ko to było moż­li­we dzię­ki odkry­ciu złóż ropy, z dru­giej tak­że dzię­ki zaan­ga­żo­wa­ne­mu i mądre­mu wład­cy Qabo­oso­wi bin Saido­wi, któ­ry w roz­sąd­ny i zrów­no­wa­żo­ny spo­sób zain­we­sto­wał przy­pływ obcych walut.

Nie­za­leż­nie od prze­żyć, zachwy­tów i pięk­na, dro­ga powrot­na powo­li kla­ru­je się w naszych gło­wach. Od jakie­goś cza­su myśle­li­śmy o powro­cie tra­są pół­noc­ną, przez Ara­bię ​​Sau­dyj­ską, Jor­da­nię i Izra­el z frach­tem na Cypr lub Tur­cję. Nie­ste­ty nie­zwy­kle wyso­kie kosz­ty frach­tu i opła­ty por­to­we w Izra­elu zmu­si­ły nas do zmia­ny pla­nów. Z powo­du restryk­cji covi­do­wych pasa­że­ro­wie nadal nie mają wstę­pu na stat­ki frach­to­we, więc kosz­ta podró­ży rosną o bile­ty lot­ni­cze. Nie­któ­rzy zna­jo­mi glob­tro­te­rzy odwa­ży­li się prze­je­chać z Jor­da­nii przez Irak, pół­noc­ny Irak do Tur­cji. Ale potwier­dzi­li wciąż nie­bez­piecz­ną i nie­prze­wi­dy­wal­ną sytu­ację w Ira­ku, tak że nie ma mowy o tej tra­sie dla nas z dzieć­mi. Nie­ste­ty naj­krót­sza tra­sa przez Ara­bię ​​Sau­dyj­ską, Kuwejt, Irak do Ira­nu jest moż­li­wa tyl­ko w prze­ciw­nym kie­run­ku ze wzglę­du na for­mal­no­ści gra­nicz­ne. I „last but not least”, zosta­ło nam „tyl­ko” nie­ca­łe dzie­sięć tygo­dni, bo chce­my przy­je­chać do Pol­ski naj­póź­niej na począt­ku lip­ca. Szko­da było­by więc prze­je­chać tran­zy­tem i nawet nie zatrzy­mać się w innych eks­cy­tu­ją­cych kra­jach Pół­wy­spu Arab­skie­go. Krót­ko mówiąc, podróż powrot­na ponow­nie popro­wa­dzi nas przez Emi­ra­ty, stre­su­ją­cą orga­ni­za­cję pro­mów do Ira­nu i wycze­ki­wa­ną z utę­sk­nie­niem Tur­cję. Tak czy ina­czej, nie może­my się tego docze­kać i jeste­śmy pew­ni, że nawet jeśli jest to już dro­ga powrot­na, to wciąż cze­ka na nas wie­le eks­cy­tu­ją­cych i pięk­nych przy­gód na pra­wie 8000km trasy!

Do zoba­cze­nia!

Orzech koko­so­wy
Pic­tu­re by Dean Yeadon
Uśmiech Oma­nu…
Kędy dro­ga?
Pic­tu­re by Dean Yeadon
Napisane w Podróż 2020
Napisz komentarz
Magdalena

Nawigacja po wpisach

   Leo Post 8
13. Powrót do domu — z Półwyspu Arabskiego do Polski   

Zobacz inne

13. Powrót do domu — z Półwyspu Arabskiego do Polski

Czytaj dalej

11. Pod rozgwieżdżonym perskim niebem

Czytaj dalej

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ostatnie wpisy

  • Radio Cosmo i prelekcja w Krakowie 18 listopada 2023
  • Prelekcja z podróży — 29.09.2023 na “Bücherstall” w Wünsdorf
  • Prelekcja z podróży — 16.09.2023 na “Lange Nacht der Zugvögel” Alt Jesnitz
  • KOLOSY 2022 — Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni
  • Prelekcja z podróży — 03.03.2023 na zamku w Beeskow

Seidenstrasse
50 000 km
2 Jahre

Newsletter


 

Prawny

  • Stopka redakcyjna / ochrona danych

Używamy ciasteczek, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z naszej witryny.

Możesz dowiedzieć się więcej o tym, jakich ciasteczek używamy, lub wyłączyć je w .

Richtung Knorizont / Kierunek Knoryzont
Powered by  Zgodności ciasteczek z RODO
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

Ściśle niezbędne ciasteczka

Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.

Jeśli wyłączysz to ciasteczko, nie będziemy mogli zapisać twoich preferencji. Oznacza to, że za każdym razem, gdy odwiedzasz tę stronę, musisz ponownie włączyć lub wyłączyć ciasteczka.