• Kontakty
  • O Nas
  • Stopka redakcyjna / ochrona danych
  • Trasa
  • Wszystkie wpisy
Richtung Knorizont / Kierunek Knoryzont
  • Aktualności
  • Trasa
  • Blog z podróży
  • Blog Leo
  • O Nas
    • O Nas
    • Stopka redakcyjna / ochrona danych
  • Wszystkie wpisy
  • Polski
    • Deutsch
    • Polski
  • Kontakty
21. lipca 202122. lipca 2021

8. Z Turcji do Gruzji

  • Wczesniej
  • Następny

Świe­ci słoń­ce, cie­szy­my się spo­ko­jem i cie­niem w małym sosno­wym lesie nad wąwo­zem Tsal­ka. Podró­żu­je­my po Gru­zji już od trzech tygo­dni — sta­ry­mi i nowy­mi ścież­ka­mi, i sta­le towa­rzy­szą nam pięk­ne wspo­mnie­nia z naszej podró­ży do tego wspa­nia­łe­go kra­ju sprzed 5 lat. Lek­ka infek­cja bore­lio­zy prze­nie­sio­na przez małe­go klesz­cza zmu­sza nas do odpo­czyn­ku i robie­nia dłuż­szych przerw – dobra oka­zja, aby ponow­nie zająć się blogiem… 

Minę­ło pra­wie pół­to­ra mie­sią­ca, odkąd opu­ści­li­śmy kem­ping Murat przy pała­cu Ishak Pasa (w Tur­cji) i skie­ro­wa­li­śmy się na pół­noc do Igdir. Tuż obok nas wzno­si się gigan­tycz­ny Ara­rat ze swo­ją snie­go­wą bia­łą czap­ką. Ale nie zaje­cha­li­śmy zbyt dale­ko… Szu­ka­jąc spo­koj­ne­go miej­sca na noc­leg, zatrzy­mał się obok nas pic­kup i wysiadł z nie­go turec­ki rol­nik Yasin. Bie­głym angiel­skim zapro­sił nas do sie­bie i oka­za­ło się, że jego gospo­dar­stwo bie­rze udział w pro­jek­tach work-away (któ­re już prze­cież dobrze zna­my). Bez zbęd­nych cere­gie­li umó­wi­li­śmy się na spo­tka­nie na następ­ny dzień, a potem zosta­li­śmy na pięć. Nowo­cze­sne gospo­dar­stwo mlecz­ne znaj­du­je się bez­po­śred­nio pod Ara­ra­tem i dzię­ki Yasi­no­wi mamy wgląd w codzien­ność na far­mie i wie­le wyzwań. Leo ma zaję­cie od rana do wie­czo­ra, poma­ga przy doje­niu krów, zbie­ra jaj­ka, kosi traw­nik, obser­wu­je wyklu­wa­nie się indy­ków, jeź­dzi trak­to­rem itp. My sadzi­my tru­skaw­ki, poma­ga­my w napra­wie ista­la­cji wod­nej, i tu i tam zastę­pu­je­my stróża.

  • Życie na farmie
  • Gospo­dar­stwo mlecz­ne i mleczarze…
  • Jed­na kro­wa, dwie kro­wy, trzy krowy…
  • Sadzi­my truskawki
  • Maje­ste­tycz­ny Ara­rat. Widok z farmy.
  • Yasin z rodzi­ną i przyjaciele.

Po cie­płym poże­gna­niu i obo­wiąz­ko­wej obiet­ni­cy szyb­kie­go powro­tu, jedzie­my przez Igdir do kopal­ni soli w Tuzlu­cy. Wła­śnie zosta­ła odno­wio­na, a część jest udo­stęp­nio­na dla zwie­dza­ją­cych. Podzi­wia­my ogrom­ne krysz­ta­ły soli, efek­tow­nie oświe­tlo­ne i z latar­ka­mi zaglą­da­my do nie­czyn­nych tune­li. Świet­na przy­go­da dla dużych i małych, i ukłon w stro­nę dróg odde­cho­wych. Na paste­lo­wym pła­sko­wy­żu z wido­kiem na Ara­gat i bli­sko gra­ni­cy z Arme­nią znaj­du­je­my dobre miej­sce na noc­leg, tuż za bra­ma­mi sta­re­go ormiań­skie­go mia­sta Ani. Kie­dyś było ogrom­ne i sta­ło tu 1000 kościo­łów, dziś to tyl­ko impo­nu­ją­ce ruin. Nasze myśli wędru­ją do Ara­ga­tu, któ­ry okrą­ży­li­śmy 5 lat temu. Naszym następ­nym przy­stan­kiem jest sta­ry, rosyj­ski Kars. Poraz kolej­ny pozwa­la­my sobie na hote­lo­wy luk­sus i śpi­my 2 noce w domu nauczy­cie­la, a na zewnątrz leje jak z cebra. Kars ze swo­ją zde­ze­lo­wa­ną bał­tyc­ką archi­tek­tu­rą daje nam poczu­cie spa­ce­ru po odle­głym bran­den­bur­skim mia­stecz­ku — gdy­by nie huczą­ce życie na uli­cach z wie­lo­ma kawiar­nia­mi, naj­lep­szy che­ese­bur­ger podró­ży (jak do tej pory) i remon­ty na każ­dym rogu.

  • Sztol­nie w kopal­ni soli w Tuzlucy
  • Kopal­nia soli w Tuzlucy 
  • Widok na Arme­nię i Aragat.
  • Ruiny Ani
  • Ani
  • Ani
  • Słup gra­nicz­ny Tur­cja — Arme­nia (i trud­na histo­ria w tle…)
  • Na sta­rych dro­gach w Ani
  • Turec­ka sztu­ka sklepowa

W towa­rzy­stwie chmur burzo­wych i ogrom­nej tęczy jedzie­my na wyso­kość 2000 m npm do jezio­ra Cil­dir z zacza­ro­wa­nym, samot­nym pół­wy­spem i roz­rzu­co­ny­mi ruina­mi sta­rej gru­ziń­skiej osa­dy. Po dro­dze nara­sta­ją­cy łoskot i krót­ka chwi­la gro­zy – osło­na dol­nej obu­do­wy sprzę­gła led­wo wisi nas jed­nej śru­bie i paskud­nie trze o tar­czę sprzę­gła. Ufff na szczę­ście Jasiek wie co i jak, i czte­ry śru­by póź­niej może­my kon­ty­nu­ować podróż. Po zgieł­ku w Kars cisza i spo­kój jezio­ra Cil­dir były praw­dzi­wym bal­sa­mem. Jest ogni­sko z kieł­ba­ska­mi na paty­ku, wędrów­ka po wyspie i burze oglą­da­ne zza okna.

Ale coraz bar­dziej cią­gnie nas na pół­noc… w stro­nę Gru­zji. Pierw­sze rela­cje przy­ja­ciół podró­ży potwier­dza­ją nie­skom­pli­ko­wa­ne prze­kra­cza­nie gra­ni­cy i swo­bo­dę podró­żo­wa­nia po kra­ju. I tak rusza­my dalej po burzo­wej nocy z ulew­nym desz­czem i pta­kach ską­czą­cych po dachu, co jest nie­za­wod­nym budzi­kiem… W dro­dze na prze­łęcz Bul­bu­len na wyso­ko­ści 2600 m wędru­je­my do malow­ni­czo poło­żo­ne­go Dia­bel­skie­go Zam­ku (Sey­tan Kale­si), któ­ry przy­le­ga do kra­wę­dzi głę­bo­kie­go wąwo­zu i moż­na do nie­go dotrzeć tyl­ko pie­szo. Przez Arda­han kon­ty­nu­uje­my podróż wzdłuż gór­skiej rze­ki i licz­nych źró­deł do prze­łę­czy. Gór­ska wio­ska jak z dzi­kie­go zacho­du, tra­wia­sty pła­sko­wyż, gęsta mgła a potem widok mię­dzy roz­pro­szo­ny­mi chmu­ra­mi — dale­ko na zachód ku zacho­do­wi słoń­ca. Na hory­zon­cie pasmo gór­skie Dogu Kara­de­niz Dagla­ri z jego szczy­ta­mi o 3000m n.p.m. oddzie­la­ją­ce nas od Morza Czar­ne­go. Na kola­cję rata­to­uil­le, a na deser kil­ka gita­ro­wych pio­se­nek, przy któ­rych Anto­nia szyb­ko zasypia.

  • Wresz­cie rower! z turec­kie­go Aldika
  • Jezio­ro Cildir
  • Dia­bel­ski Zamek i wąwóz
  • Dia­bel­ski Zamek i wąwóz 
  • Dia­bel­ski Zamek
  • Dia­bel­ski wąwóz
  • Niski stan wody w zapo­rze w Artvin
  • Pusz­cza­nie lataw­ca na Prze­łę­czy Bulbulen
  • Prze­łęcz Bulbulen

Kolej­ne dwa dni sto­ją pod zna­kiem ser­pen­tyn i testów PCR. Te dru­gie są nam potrzeb­ne do wjaz­du do Gru­zji, a te pierw­sze są nie­zbęd­ne do zjaz­du z 2600 m na 600 m npm na sto­sun­ko­wo krót­kim dystan­sie do mia­sta Artvin. Samo Artvin jest jed­ną wiel­ką ser­pen­ty­ną. Tu 100 metrów w górę, tam 100 m w dół, a szpi­tal jest nie­ste­ty rów­nież na samej górze. Fred nie jest maleń­stwem więc tech­nicz­nie to nie­wiel­ka przy­jem­ność, jak i sam test PCR – dość bru­tal­ny i bole­sny. Dwa stre­su­ją­ce dni i wszyst­ko zała­twio­ne. W koń­cu nawet dosta­je­my testy za dar­mo, może dzię­ki “Dr” w pasz­por­cie – a może nie… Tego same­go dnia docie­ra­my do Hopa nad Morzem Czar­nym, nocu­je­my i oddy­cha­my jesz­cze raz turec­kim powie­trzem zanim prze­kro­czy­my granicę.

Po turec­kiej stro­nie gra­ni­cy wszyst­ko odby­wa się bar­dzo szyb­ko. Nie­ste­ty nie po gru­ziń­skiej… Nasz test PCR nie został uzna­ny na legal­ny przez cel­ni­ka. Cze­go nie wie­dzie­li­śmy — w kodzie QR kry­je się adno­ta­cja: „Nie­waż­ny dla spraw gra­nicz­nych i podró­ży”. Według cel­ni­ka powin­ni­śmy cof­nąć się o 300 km i zro­bić nowy „praw­dzi­wy” test. W naszych gło­wach znów zaczę­ły krę­cić się ser­pen­ty­ny, Fred wal­czą­cy o każ­dy metr wyso­ko­ści, a strach Anto­nii przed testem i płacz po nim znów zabrzmiał w uszach. Jasiek z całych sił sta­rał się prze­ko­nać cel­ni­ka, że ​​testy PCR nie róż­nią się od sie­bie, mają jed­no­li­tą nor­mę ISO i przez to nega­tyw­ne wyni­ki pozo­sta­ją nega­tyw­ne. Ton gło­sów się pod­no­sił, a sytu­acja sta­wa­ła się coraz bar­dziej nie­przy­jem­na. Dzie­ci i ja sta­li­śmy za szy­bą gra­nicz­ną (taka pro­ce­du­ra) i obser­wo­wa­li­śmy zma­ga­nia Jaś­ka. W koń­cu popro­sił o roz­mo­wę z „sze­fem”, a ten poja­wił się natych­miast. Usły­sze­li­śmy „nie ma pro­ble­mu, test to test i praw­do­po­dob­nie zosta­li­śmy nacią­gnię­ci w szpi­ta­lu” (praw­do­po­dob­nie podej­rze­wał, że labo­rant dostał od nas tro­chę bak­szy­szu – co nie było praw­dą). Potwier­dzi­li­śmy, nie wda­jąc się w dal­sze wyja­śnie­nia, naj­waż­niej­sze było to, że prze­kro­czy­my gra­ni­cę. I na szczę­ście tak się sta­ło. Jesz­cze tyl­ko zna­leźć ban­ko­mat, wypła­cić pie­nią­dze, wyku­pić ubez­pie­cze­nie dla Fre­da i… rusza­my do Batumi!

GRUZJA – BATUMI ech Batu­mi, her­ba­cia­ne pola Batu­mi…
Tęsk­nie ocze­ki­wa­ne ponow­ne spo­tka­nie, i dla dzie­ci i dla nas. Dosłow­nie zanu­rza­my się w to kolo­ro­we, weso­łe i roz­świe­tlo­ne mia­sto. Wie­żow­ce wzra­sta­ją­ce do chmur, port i ryba­cy, dia­bel­ski młyn, wie­ża liter, sta­re mia­sto, dzia­dek pie­karz w swo­jej pie­kar­ni-piw­ni­cy… tak wie­le wspo­mnień do dotknię­cia. Jemy pysz­ne chin­ka­li, kha­cha­pu­ri i badrid­scha­ni, spon­ta­nicz­nie jeste­śmy na pierw­szym od wie­ków kon­cer­cie na żywo i pije­my nasze pierw­sze piwo becz­ko­we od 8 mie­się­cy. Anto­nia jest tak pod­eks­cy­to­wa­na i nie­okieł­zna­na, że ​​musi­my ją przy­wią­zać do lin­ki-smy­czy… Idzie­my do kina na kre­sków­kę i wycho­dzi­my kom­plet­nie ogłu­pia­li. Praw­do­po­dob­nie nie jeste­śmy już przy­zwy­cza­je­ni do tak wie­lu szyb­kich obra­zów i hała­su, połą­czo­nych z bez­myśl­ną histo­rią. Język nie gra tu żad­nej roli… Po wyko­na­niu kolej­ne­go obo­wiąz­ko­we­go testu PCR na trze­ci dzień (Tosia ma szczę­ście – obo­wiąz­ko­wo dopie­ro od 10 lat), w koń­cu jedzie­my nad morze w poszu­ki­wa­niu ciszy i spo­ko­ju. Dzie­ci natych­miast wska­ku­ją do wody, wie­czo­rem roz­pa­la­my ogni­sko i na pla­ży cała nasza czwór­ka podzi­wia prze­pięk­ny zachód słoń­ca. Przez następ­ne 2 dni trze­ba tyl­ko jesz­cze poza­my­kać spra­wy szkol­ne Leo, zro­bić ostat­nie zada­nia i prze­słać je do Han­gels­ber­gu. Roz­mo­wa na zakoń­cze­nie 5 kla­sy z Ilon­ką, nauczy­ciel­ką Leo była bar­dzo pozy­tyw­na. Teraz Leo zaczy­na ofi­cjal­ne waka­cje! Na wybrze­żu spo­ty­ka­my się z miłą pol­ską rodzi­ną, w tym dziad­ka­mi, któ­rych pozna­li­śmy krót­ko wcze­śniej w Batumi.

  • Batu­mi
  • Wie­ża liter w Batumi
  • Gru­ziń­skie pącz­ki z kremem
  • Khin­ka­li — ulu­bio­na gru­ziń­ska potra­wa Leo
  • Kon­cert na żywo w Batumi
  • Pro­me­na­da i pla­ża Batumi
  • Nad Morzem Czarnym
  • Dzia­dek zaprzy­jaź­nio­nej pol­skiej rodzi­ny — od razu zare­kwi­ro­wa­ny przez Tosię…

Dalej uda­je­my się w głąb lądu do Kuta­isi. Po dro­dze pod­da­je­my się „zabie­gom upięk­sza­ją­cym” w natu­ral­nych źró­dłach ter­mal­nych i zaopa­tru­je­my się w świe­że bia­łe wino od licz­nych winia­rzy. Gdy dzień zaczy­na się od degu­sta­cji wina i tłu­ste­go kre­mo­we­go cia­sta… to co będzie dalej?! W Kuta­isi spraw­dzi­li­śmy, czy wszyst­ko zosta­ło po sta­re­mu, a potem zatrzy­mu­je­my się w sta­rym uzdro­wi­sku ter­mal­nym Ckal­tu­bo. Nie­gdyś (w cza­sach sowiec­kich) było to mia­sto uzdro­wi­sko­we numer 1 całe­go Związ­ku Radziec­kie­go, z 30.ma wspa­nia­ły­mi sana­to­ria­mi. Dziś w zruj­no­wa­nych budyn­kach nadal miesz­ka­ją głów­nie uchodź­cy z woj­ny o nie­pod­le­głość w 2008 r. i bez­dom­ni. Mimo pró­by tchnię­cia w to miej­sce życia i odre­stau­ro­wa­nia nie­któ­rych sana­to­riów i kąpie­lisk, nadal panu­je tu głów­nie pust­ka i bie­da. 5 lat po naszej ostat­niej wizy­cie domi­nu­ją one jesz­cze bar­dziej, też ze wzglę­du na restryk­cje covi­do­we, i wyda­je się, że wszel­kie pró­by rekon­struk­cji poszły na próż­no. Nie­co bar­dziej zachę­ca­ją­ca jest wizy­ta w odda­lo­nym o kil­ka kilo­me­trów Par­ku Naro­do­wym Sata­plia, z praw­dzi­wy­mi śla­da­mi odci­sków dino­zau­rów i wiszą­cym szkla­nym tara­sem. W łaź­ni ter­mal­nej Sair­ma, poło­żo­nej dalej na połu­dnie w zale­sio­nej wąskiej doli­nie gór Meskhe­ti, spo­ty­ka­my Chri­sto­pha i Annę z dzieć­mi. Spo­tka­li­śmy się już kil­ka razy, a teraz spę­dza­my ze sobą tro­chę wię­cej cza­su, co wyraź­nie uszczę­śli­wia dzie­ci. Tutaj też roz­pa­la­my ogni­sko, jest tra­dy­cyj­ny chleb na paty­ku, krót­kie spa­ce­ry i dużo plu­ska­nia się w base­nie z gorą­cy­mi źródłami.

  • Gorą­ca kąpiel siarcz­ko­wa w 39°C (temp. wody) 
  • Gru­ziń­ski most (w planach)
  • Kuta­isi
  • Skwer Przy­jaź­ni Gru­ziń­sko-Pol­skiej w Kutaisi
  • Kow­boj­ka w galopie…
  • Sta­ra wil­la w Kutaisi
  • To samo miej­sce — 5 lat poźniej
  • Sta­re sana­to­rium w Ckaltubo 
  • Ckaltubo
  • Sta­re sana­to­rium w Ckaltubo 
  • Faj­ny pomysł
  • Przy odci­skach dino­zau­rów w Sataplii 
  • Sataplia 
  • Chleb z paty­ka z Anne, Jona­sem i Julianem

W dro­dze do Chia­tu­ry, zwie­dza­my naj­mniej­szy klasz­tor w Gru­zji – Klasz­tor Kath­ski, zbu­do­wa­ny na skal­nej maczu­dze. W koń­cu Chia­tu­ra – nie­wiel­kie mia­stecz­ko, poło­żo­ne w dłu­giej doli­nie – było nie­gdyś jed­nym z głów­nych ośrod­ków świa­to­we­go wydo­by­cia man­ga­nu. W roku 1990 wraz z upad­kiem Związ­ku Radziec­kie­go i wyczer­pa­niem zaso­bów nad­szedł kres nie­gdyś kwit­ną­ce­go mia­sta i ponad poło­wa miesz­kań­ców wyemi­gro­wa­ła. Pozo­sta­ły nie­zli­czo­ne fabry­ki, tory kole­jo­we, sprzęt gór­ni­czy, insty­tu­cje kul­tu­ral­ne i dzie­siąt­ki sta­rych kole­jek lino­wych. Wszyst­ko to nada­je tej doli­nie posta­po­ka­lip­tycz­ny urok — jeśli chwi­lo­wo wyprzeć ze świa­do­mo­ści oczy­wi­stą bie­dę, poważ­ne zanie­czysz­cze­nie śro­do­wi­ska, melan­cho­lij­ny smu­tek i brak per­spek­tyw dla mło­dzie­ży. Tutaj w pubie świę­tu­je­my naszą rocz­ni­cę ślu­bu, jeste­śmy opro­wa­dza­ni po gigan­tycz­nym sta­rym domu kul­tu­ry i pozna­je­my weso­łe­go pra­wo­sław­ne­go popa w klasz­to­rze Mgvi­me­vi. Według nie­go nasze imio­na są pra­wo­sław­ne, więc nic nie stoi na prze­szko­dzie żeby­śmy kon­wer­to­wa­li… Szyb­ko wra­ca­my do natu­ry. W Sat­sch­che­re znaj­du­je­my spo­koj­ne miej­sce nad rze­ką w doli­nie, cho­dzi­my na wędrów­ki i jemy naj­lep­sze ekler­ki od cza­sów dzieciństwa.

  • Klasz­tor Kathski 
  • Kra­jo­bra­zy pogór­ni­cze w Chiaturze 
  • Sta­re blo­ko­wi­ska w Chia­tu­rze — dojazd kolej­ką linową
  • Unie­ru­cho­mio­na kolej­ka linowa
  • Pozo­sta­ło­ści górnicze
  • Chiatura 
  • Muzeum w Domu Kul­tu­ry w Chiaturze 
  • Kolej­na unie­ru­cho­mio­na kolej­ka… a było ich ok. 50
  • (Zna­ni) Star­si Pano­wie Dwaj — na sta­cji kolej­ki linowej
  • Skal­ny klasz­tor Mgvimevi 
  • Klasz­tor Mgvimevi 
  • Widok na doli­nę Chiatury 
  • Nowy pojazd teraz tak­że dla Tosi — My name is Scooti
  • Pro­sto od psz­czół gru­ziń­ski miodek
  • Zie­lo­ny raj przy Satschchere 

Nasz następ­ny dłuż­szy przy­sta­nek znaj­du­je się w Bor­dżo­mi. To kolej­ne zna­ne uzdro­wi­sko z naj­lep­szą wodą mine­ral­ną (z byłe­go Związ­ku Radziec­kie­go). Ponow­nie spo­ty­ka­my Chri­sto­pha i Anne i pozna­je­my kolej­ną nie­miec­ką rodzi­nę out­si­de­rów z ich kam­pe­rem. Tosia potrze­bu­je kil­ku dni, żeby zwal­czyć lek­kie prze­zię­bie­nie, a my aby spa­ko­wać ple­ca­ki… Pogo­da zapo­wia­da­ła się obie­cu­ją­co – więc rusza­my na kil­ku­dnio­wą wędrów­kę do słyn­ne­go Par­ku Naro­do­we­go Bor­dżo­mi. Naj­pierw 1000 metrów w górę do cha­ty Chi­ta­khe­vi, do któ­rej docie­ra­my tuż przed gwał­tow­ną burzą po dobrych 10 km. To pro­ste schro­ni­sko z drew­nia­ny­mi pry­cza­mi i sta­rym pie­cem. Leo od razu zaczy­na rąbać drew­no, my roz­pa­ko­wu­je­my śpi­wo­ry i za kil­ka minut robi się nam wygod­nie i cie­pło. Następ­ne­go ran­ka idzie­my dalej do kapli­cy Geo­r­ga z nie­sa­mo­wi­tym wido­kiem, pysz­nym winem i serem od paste­rzy i kolej­ną szczę­śli­wą nocą w cha­cie. Potem scho­dzi­my ze świa­ta ponad chmu­ra­mi i dzi­kiej przy­ro­dy z powro­tem do doli­ny, gdzie cze­ka Fred. Po dro­dze pozna­ni straż­ni­cy par­ku, dzi­wią się i podzi­wia­ją Anto­nię, któ­ra pod koniec męczą­ce­go dnia wędrów­ki wciąż sobie pod­ska­ku­je i rado­śnie tra­la. Po powro­cie spę­dzi­my noc w Mariamt­smin­da na skra­ju par­ku naro­do­we­go i wędru­je­my do małej kapli­cy św. Marii. Nie­co dalej w Atsku­ri jeste­śmy gość­mi Mai i jej rodzi­ny, któ­rzy na co dzień pro­wa­dzą pen­sjo­nat, ale ofi­cjal­nie mają zamknię­te z powo­du covi­da. Mimo to może­my biwa­ko­wać na pastwi­sku dla koni, wresz­cie zro­bić pra­nie, delek­to­wać się fan­ta­stycz­ną domo­wą kola­cją i być obda­ro­wa­ni pre­zen­ta­mi. Tutaj znów jeste­śmy zadzi­wie­ni nie­skoń­czo­ną i tak natu­ral­ną gru­ziń­ską gościnnością.

  • Jonas to nowy przy­ja­ciel Tosi
  • Straż­ni­cy Bordżomi
  • Zakli­nacz­ka cielaków
  • Obła­do­wa­ne osioł­ki małe i duże w Par­ku Naro­do­wym Bordżomi
  • Sta­ra sowiec­ka kopar­ka na szlaku
  • Drwa­le pra­cu­ją, by wie­czo­rem było cieplo 
  • Jedzon­ko w chacie
  • Cha­ta na nocleg
  • Mały pie­cyk a ile ciepła
  • Pobud­ka nad chmurami
  • Pła­sko­wyż PN Bor­dżo­mi i kośció­łek Georga
  • Wędrow­nicz­ka
  • Przy kapli­cy Św. Marii
  • Po 3 dniach o chle­bie i zup­kach chiń­skich, naresz­cie coś solidnego… 
  • W gości­nie u Mai i jej rodziny
  • Uczta u Mai

Dalej w dro­gę… wska­ku­je­my do dzi­kie­go siarcz­ko­we­go źró­dła ter­mal­ne­go w Tsi­nu­ba­ni i wra­ca­my po 5 latach do zam­ku w Achal­ci­che. Następ­nie spo­ty­ka­my się z Vol­ke­rem, Ingą i ich cór­ka­mi na umó­wio­nym miej­scu nad rze­ką w pobli­żu Idu­ma­li. Pozna­li­śmy się krót­ko wcze­śniej w Bor­dżo­mi i chcie­li­śmy znów się spo­tkać. I tak spę­dzi­li­śmy nad rze­ką dwa pięk­ne dni z dobrym winem, nie­zli­czo­ny­mi opo­wie­ścia­mi, chle­bem z paty­ka i ogni­skiem, spon­ta­nicz­ną jaz­dą kon­ną i roze­śmia­ny­mi dzieć­mi. Potem kolej­ne poże­gna­nie i obiet­ni­ca spo­tka­nia wkrótce.

  • Sta­re źró­dła ter­mal­ne w Tsinubani
  • …hop i odno­wa biologiczna
  • Ogro­dy pała­co­we w Achalciche 
  • Ogro­dy pała­co­we w Achalciche
  • Pałac Achalciche 
  • Biwak nad rze­ką z Ingą i Volkerem
  • Pysz­no­ści z kociołka
  • Jaz­da kon­na nad rzeką
  • Magia ognia

W mię­dzy­cza­sie, nie­ste­ty, wokół Jaś­ko­we­go uką­sze­nia klesz­cza (sprzed 2 tygo­dni) utwo­rzył się duży i do tego wędru­ją­cy czer­wo­ny rumień. A więc dość jed­no­znacz­ny objaw bore­lio­zy. Wizy­ta w szpi­ta­lu nie przy­nio­sła efek­tów, dla­te­go szyb­ko prze­sła­li­śmy kil­ka zdjęć i szcze­gó­łów do naszej bar­dzo miłej i pomoc­nej pani lekarz z Nie­miec. Nie­dłu­go potem dia­gno­za była jasna, a odpo­wied­nie anty­bio­ty­ki dosta­li­śmy pro­sto z apte­ki. Poje­cha­li­śmy dalej do Achal­ka­la, gdzie na tar­gu spo­tka­li­śmy Ashu­shę i jej rodzi­ców. Ashu­sha miesz­ka­ła w Niem­czech przez 3 lata, mówi 4 języ­ka­mi i była bar­dzo zdzi­wio­na, gdy nagle usły­sza­ła nie­miec­ki język na ich lokal­nym tar­gu. Natych­miast zapro­szo­no nas do domu na poczę­stu­nek i poga­węd­ki. Ich miesz­ka­nie znaj­du­je się na tere­nie daw­nych koszar i dużo dowie­dzie­li­śmy się o życiu gru­ziń­skich Ormian, ich doświad­cze­niach w Niem­czech (nie zawsze god­ne pochwa­ły) i Pol­sce, i marze­niach na przy­szłość. Mamy wiel­ką nadzie­ję, że pew­ne­go dnia powi­ta­my Ashu­shę w Niem­czech lub Pol­sce i będzie­my mogli ugo­ścić ją u nas. Obła­do­wa­ni wra­że­nia­mi, impre­sja­mi, sała­tą ogród­ko­wą, zio­ła­mi i warzy­wa­mi wjeż­dża­my na nagi pła­sko­wyż jezio­ra Para­wa­ni. Mimo cie­ka­wo­ści woli­my tym razem odpu­ścić sobie wyciecz­kę w prze­łaj przez odle­gły wul­ka­nicz­ny kra­jo­braz. Lepiej odcze­kać jak Jasiek zare­agu­je na anty­bio­tyk. I tak uda­je­my się na skraj kanio­nu Tsal­ka, aby pisać blo­ga… A w cią­gu ostat­nich czte­rech godzin pisa­nia, trzy razy zosta­je­my obra­do­wa­ni chle­bem, owo­ca­mi, mię­sem, piwem itp. przez róż­ne rodzi­ny, któ­re są tu na wyciecz­ce i gri­lu­ją wesoło.

  • Wie­czor­ne czy­ta­nie a Fred słucha…
  • Most ina­czej…
  • Przy­do­mo­we grząd­ki u rodzi­ców Ashushy 
  • Rodzi­na Ashushy 

I tak po raz kolej­ny pozwa­la­my sobie odkry­wać ten pięk­ny kraj. Anto­nia jest pew­na sie­bie i zde­cy­do­wa­na przez cały dzień, co utrud­nia nam utrzy­ma­nie jej w ryzach, ale wywo­łu­je uśmiech na ustach pra­wie każ­de­go, kto ją widzi. Leo rośnie i rośnie tak, że nie wie­my, czy zimą znów zmie­ści się w alko­wie z Anto­nią. Dla nie­go, podob­nie jak dla Tosi, sta­ło się natu­ral­ne by pod­cho­dzić bez waha­nia do ludzi wokół nas i zaczy­nać roz­mo­wę. Szyb­ko nawią­zu­ją kon­tak­ty i przy­jaź­nie i są prze­szczę­śli­wi, gdy spo­ty­ka­my innych podróż­ni­ków z dzieć­mi. To napraw­dę wpa­nia­le, że wie­le osób tu podró­żu­je, pomi­mo obec­nych oko­licz­no­ści i obaw.

W mię­dzy­cza­sie nie­co dopra­co­wu­je­my nasze pla­ny podróż­ne. Wyda­je się, że Gru­zja to póki co ponow­ny prze­stój (nawet jeśli nie­zwy­kle sym­pa­tycz­ny). Rosja, Azer­bej­dżan (oprócz kibi­ców z bile­tem na mistrzo­stwa pił­kar­skie) i Arme­nia nie wyda­ją obec­nie wiz tury­stycz­nych. Iran też jest nadal zamknię­ty, ale daje nam naj­więk­szą nadzie­ję ze wszyst­kich kra­jów. Czy­li pro­szę trzy­mać kciu­ki. Z tego powo­du prze­dłu­ży­li­śmy rów­nież nasz Car­net de Pas­sa­ge na wszel­ki wypa­dek i wysła­no nam go do Tbi­li­si. Teraz się nie spie­szy­my, będzie­my nadal odkry­wać Gru­zję i cze­kać, któ­ry kraj i kie­dy otwo­rzy nam swo­je wro­ta. Codzien­nie jeste­śmy wdzięcz­ni, że może­my podró­żo­wać. Każ­dy dzień podró­ży jest darem i obfi­tu­je we wra­że­nia, w spo­tka­nia, kra­jo­bra­zy, bez­kres, marze­nia, a przede wszyst­kim nadzieję.

Na koniec mądre powie­dze­nie zna­ne­go przy­rod­ni­ka i podróż­ni­ka Alek­san­dra von Hum­boldt. W naszych oczach bar­dziej aktu­al­ne niż kie­dy­kol­wiek, szcze­gól­nie przy hio­bo­wych wie­ściach o Del­cie i ostrze­że­niach dla podróż­nych z MSZ:

„Naj­nie­bez­piecz­niej­szy świa­to­po­gląd mają ludzie, któ­rzy nigdy nie przy­glą­da­li się świa­tu.“

Napisane w Podróż 2020
Napisz komentarz
Magdalena

Nawigacja po wpisach

   Leo Post 6
Leo Post 7   

Zobacz inne

13. Powrót do domu — z Półwyspu Arabskiego do Polski

Czytaj dalej

12. Oman – w punkcie zwrotnym podróży

Czytaj dalej

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ostatnie wpisy

  • Radio Cosmo i prelekcja w Krakowie 18 listopada 2023
  • Prelekcja z podróży — 29.09.2023 na “Bücherstall” w Wünsdorf
  • Prelekcja z podróży — 16.09.2023 na “Lange Nacht der Zugvögel” Alt Jesnitz
  • KOLOSY 2022 — Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni
  • Prelekcja z podróży — 03.03.2023 na zamku w Beeskow

Seidenstrasse
50 000 km
2 Jahre

Newsletter


 

Prawny

  • Stopka redakcyjna / ochrona danych

Używamy ciasteczek, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z naszej witryny.

Możesz dowiedzieć się więcej o tym, jakich ciasteczek używamy, lub wyłączyć je w .

Richtung Knorizont / Kierunek Knoryzont
Powered by  Zgodności ciasteczek z RODO
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

Ściśle niezbędne ciasteczka

Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.

Jeśli wyłączysz to ciasteczko, nie będziemy mogli zapisać twoich preferencji. Oznacza to, że za każdym razem, gdy odwiedzasz tę stronę, musisz ponownie włączyć lub wyłączyć ciasteczka.